Lotowski "Franek" wraca do służby
Dreamliner o rejestracji SP-LRF, czyli "Franek", wrócił do obsługi siatki dalekodystansowej LOT-u. Przez prawie pół roku czekał na wymianę uszkodzonych silników Rolls-Royce'a.
Reklama
Pierwszy rejs po przerwie samolot odbył w niedzielę (9.12) na trasie Warszawa - Tokio-Narita - Warszawa. Potem wykonał rotację do Toronto, a kolejną ma zaplanowaną do Nowego Jorku-JFK.
- Co do terminów, pamiętajmy jednak, że sytuacja jest dynamiczna. Rolls Royce, mając świadomość problemu z silnikami Trent 1000, wyznaczył liniom lotniczym, w tym LOT-owi, harmonogram badania stanu silników będących we flocie – tzw. boroskopii. W przypadku pozytywnego jego wyniku silniki otrzymują tzw. dopuszczenie do wykonania określonej liczby cykli (startów i lądowań) do kolejnego badania. W przypadku negatywnego - są demontowane i podlegają wymianie lub naprawie przez producenta w fabryce w Wielkiej Brytanii - mówi Konrad Majszyk, z Biura Komunikacji Korporacyjnej PLL LOT.
Problemy z silnikami Trent-1000 dotknęły jednak też innych Dreamlinerów polskiej linii. Słynna stała się historia z marca, kiedy samolot realizujący rejs czarterowy z Cancun do Warszawy musiał awaryjnie lądować w Nowym Jorku, czy z września, kiedy maszyna zawróciła znad Rosji w drodze do Pekinu. Wciąż uziemnione pozostają dwie maszyny o numerach rejestracyjnych SP-LRB i SP-LRD. Jak zapewnia producent, liczba silników ma się jednak zwiększyć z początkiem roku. Dotychczas czas oczekiwania na wymianę wahał się między kilka tygodni a kilka miesięcy.
- Co do terminów, pamiętajmy jednak, że sytuacja jest dynamiczna. Rolls Royce, mając świadomość problemu z silnikami Trent 1000, wyznaczył liniom lotniczym, w tym LOT-owi, harmonogram badania stanu silników będących we flocie – tzw. boroskopii. W przypadku pozytywnego jego wyniku silniki otrzymują tzw. dopuszczenie do wykonania określonej liczby cykli (startów i lądowań) do kolejnego badania. W przypadku negatywnego - są demontowane i podlegają wymianie lub naprawie przez producenta w fabryce w Wielkiej Brytanii - mówi Konrad Majszyk, z Biura Komunikacji Korporacyjnej PLL LOT.
W związku z ograniczeniami flotowymi narodowy przewoźnik musiał się posiłkować leasingiem krótkoterminowym (tzw. ACMI). Operacje wykonywał m.in. airbus A340-300 wypożyczany od Hi Fly Malta oraz boeing 767-300ER EuroAtlantic. Ten ostatni nadal jest na usługach LOT-u i obsługuje głównie siatkę dalekodystansową z Budapesztu. Zgodnie z danymi z systemu rezerwacyjnego linii przypisany jest do rotacji ze stolicy Węgier do Nowego Jorku i Chicago do 30 grudnia 2018. Ostatnio jednak lata przede wszystkim między Warszawą a lotniskiem Johna F. Kennedy'ego w USA.
- W sprawie silników Rolls-Royce’a jesteśmy w ścisłym kontakcie z producentem. Zasada jest prosta: mniej latasz – mnie zarabiasz. Każdy przestój z powodu silników oznacza dla przewoźnika utracone przychody. Monitorujemy działania Rolls Royce’a i egzekwuje rekompensaty finansowe z tytułu utraconych przychodów i kosztów dodatkowych umów na tymczasowy leasing samolotów - dodaje Majszyk.
Sytuacja ma się jednak powoli normować. Od lutego 2019 r. do floty wejdzie kolejny, większy Dreamliner (787-9), a kolejne trzy maszyny tego typu pojawią się w drugiej połowie przyszłego roku. Warto przypomnieć, że PLL LOT w czerwcu zainauguruje połączenie do Miami. W sezonie letnim zwiększy się także liczba lotów na niektórych trasach dalekodystansowych, m.in. do Toronto, Newark, Los Angeles i Tokio. Do obsługi wszystkich tych tras przewoźnik potrzebuje swoich maszyn szerokokadłubowych.
Warto także pamiętać, że problemy silnikami Trent 000 dotknęły kilkadziesiąt maszyn przewoźników z całego świata. Z podobnymi co LOT problemami zmagały się m.in. Air New Zealand czy japońska ANA, która zmuszona była zawiesić nawet część tras.
- Co ważne, w związku z sytuacją z silnikami RR nie ma zagrożenia dla bezpieczeństwa lotów. Bieżące parametry i praca każdego z silników typu Trent 1000 jest ściśle monitorowana przez systemy pokładowe samolotu, następnie w czasie rzeczywistym dane te są wysyłane i analizowane przez Rolls-Royce’a w ramach tzw. Engine Health Monitoring. EHM pozwala na wykrycie ewentualnych zakłóceń pracy silnika z wyprzedzeniem - zapewnia Majszyk.
fot. Piotr Bożyk, Tomasz Śniedziewski, Dominik Sipinski