Raport: Strażacy - strażnicy lotniska

28 marca 2011 16:57
2 komentarze
Reklama
Nie jest łatwo się tam dostać. Najpierw trzeba dostać przepustkę do strefy zastrzeżonej lotniska i otrzymać opiekuna, pracownika portu lotniczego. Potem – przejść standardową kontrolę bezpieczeństwa z prześwietleniem, jak przed lotem. Lotniskowy samochód do transportu po płycie lotniska odbiera gości spod terminala – a w nim kolejny eskortujący pracownik lotniska. Przekraczając zabezpieczoną fotokomórką bramę, należy zgłosić swój cel do Straży Ochrony Lotniska. Ta szumnie określona brama to po prostu jedno z kilku dopuszczalnych miejsc opuszczenia płyty lotniska przez samochody. SOL zatwierdza wyjazd, jeszcze tylko kilkaset metrów po drodze, która ciągle jeszcze jest wyzwaniem dla zawieszenia, ale już wkrótce ma zostać utwardzona. I wreszcie docieramy na miejsce.



Na miejsce, czyli do ledwo dwuletniego, dwupiętrowego budynku położonego pomiędzy terminalem a pasem startowym na lotnisku Poznań-Ławica. To lotniskowa strażnica poznańskiego portu. Niewątpliwie jeden z najbardziej tajemniczych budynków na terenie lotniska. Choć nowo wybudowana strażnica przyciągnęła uwagę mediów – w końcu kosztowała 18 milionów złotych – to nie da się tego powiedzieć o jej pracownikach. Wiadomo jedynie, że pracują tam strażacy, których na szczęście niezmiernie rzadko widać w akcji. Większość pasażerów nie ma pojęcia, czym zajmują się na co dzień.

"Jedzie, jedzie straż ogniowa, trąbka gra"

W strażnicy już na nas czekają. – Jeden wystraszony, drugi uśmiechnięty, zapraszamy – witają strażacy mnie i mojego portowego opiekuna (nie wiem, czy ja byłem wystraszony, czy uśmiechnięty; raczej zmęczony po wspinaczce na drugie piętro). - To od czego zaczynamy? – pytają. Ciężko odpowiedzieć, że od wszystkiego, więc proszę, żeby opisali swoją pracę.



- Najgorsze jest czekanie. W Państwowej Straży Pożarnej codziennie wyjeżdża się na trzy lub cztery interwencje, cały czas jest okazja do praktyki. U nas tego nie ma, musimy ciągle ćwiczyć i być w gotowości – tłumaczy Jarosław Milczarek z Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej na poznańskiej Ławicy. To on pomaga mi poznać tajniki swojej pracy. Razem z nim pracuje tam ponad czterdziestu strażaków oraz czterech ratowników medycznych. To jedno z niewielu miejsc na lotnisku, gdzie praca wygląda identycznie przez cały rok – w dzień i w nocy, w dni powszechne i w święta. Na zmianie zawsze jest co najmniej ośmiu, a zwykle dziesięciu strażaków. Jeden dyżur trwa aż dwadzieścia cztery godziny, całą dobę.


"Sam komendant dziś prowadzi wóz"

Strażacy nie spędzają jednak tego czasu bezczynnie czekając na (tfu tfu!) konieczność interwencji. Rozmawiając, schodzimy do garażu – grzecznie dziękuję, ale nie korzystam z jednego z dwóch ześlizgów strażackich; ponoć dla niewprawnego użytkownika pierwszy zjazd to pewna spalona skóra na przedramionach. Pytam, na czym polegają codzienne, najpowszechniejsze obowiązki.

- Naszym najczęstszym zadaniem jest zabezpieczanie tankowań samolotów – słyszę w odpowiedzi. Zgodnie z przepisami, strażacy muszą być obecni zawsze, gdy podczas uzupełniania paliwa na pokładzie znajdują się ludzie. A tak jest niemal za każdym razem – czasem są to pasażerowie, częściej załoganci lub pracownicy służb lotniskowych. Gdy rozmawiamy o tym zadaniu, otwiera się jedna z bram strażnicy i do środka wjeżdża Mitsubishi L200 w barwach straży. To najnowszy nabytek poznańskich strażaków – mały wóz bojowy, który jest używany właśnie przy zabezpieczeniach tankowań. Jego największą zaletą jest niższe zużycie paliwa. Ma też wady. Ciężki sprzęt, zawierający 250 kg proszku gaśniczego, znajduje się na bagażniku pojazdu, przez co tył jest przeciążony. Można by go przenieść na miejsce tylnych siedzeń, bo do tankowań nie wyjeżdża więcej niż dwóch strażaków. Węże można wyciągać jedynie do tyłu, a nie na bok – to również niezbyt praktyczne rozwiązanie.



- Mitsubishi to tylko wóz pierwszego rzutu – mówią strażacy. Do poważnych zadań służą trzy potężne wozy Barracuda. Tak potężne, że w jednym z modeli zamontowano silnik czołgu Sherman o mocy ponad 700 koni mechanicznych. Co oczywiście kosztuje – nawet do 4 milionów złotych, co najmniej czterokrotnie więcej niż wozy używane przez PSP. Nie wydaje się ich jednak tylko po to, by strażacy mogli urządzać sobie wyścigi wokół portu.

"Zgaszą ogień, oddział nową pompę ma"

- Zgodnie z międzynarodowymi przepisami, w ciągu dwóch minut musimy dojechać do każdego miejsca na lotnisku. Wyjazd Barracudy z garażu zajmuje nam 30 sekund. Dojazd na płytę to około 1,5 minuty. Ćwiczymy to sami i sprawdzają to kontrolerzy – wyjaśnia Milczarek. Do każdej Barracudy mieści się do czterech strażaków. Samochody wyposażone są w automatyczną skrzynię biegów, do 100 km/h rozpędzają się w minutę, a kierowca siedzi na środku. Napęd na wszystkie osie – cztery lub sześć – umożliwia dojazd do każdego miejsca na lotnisku. Przed końcem roku poznańskie lotnisko otrzyma dwa nowe wozy bojowe, tym razem marki Iveco. Jest to związane z rozwojem portu lotniczego.



- Międzynarodowa kategoria ICAO lotniska zależy także od wyposażenia strażnicy i ilości wozów bojowych – tłumaczą strażacy. Port lotniczy może działać jedynie wtedy, gdy pełnią oni służbę. Na całodobowym lotnisku, jakim jest Ławica, oznacza to nieprzerwaną pracę. Lotniskowa straż nigdy nie wyjeżdża poza swój teren. Nie może ona interweniować ani w terminalu, ani nawet wtedy, gdy po drugiej stronie ulicy palą się domy.

- Możemy jedynie dać znać miejskiej straży pożarnej, poinformować o pożarze. Gdybyśmy opuścili lotnisko, musiałoby zostać zamknięte. Natomiast czasem PSP ćwiczy razem z nami na lotnisku. Najbliższe takie ćwiczenia odbędą się przez 3 dni w marcu – opowiada Milczarek. Dobra współpraca pomiędzy PSP i LSRG jest ważna. W przypadku poważnej katastrofy lotniczej miejska straż uczestniczyłaby w akcji. Natomiast strażacy z lotniska mogliby w ekstremalnym przypadku brać udział w akcjach poza lotniskiem. Choć obydwie służby są od siebie niezależne, to nie działają w inny sposób.


"Sikawkowy radę sobie da"

- Większość z nas pracowała po kilka lub kilkanaście lat w państwowej straży. Kończyliśmy te same szkoły. Opieramy się na przepisach PSP, ale mamy też swoje regulacje. Ciągle zwiększamy swoje kompetencje. Ośmiu z nas ma już międzynarodowe certyfikaty zdobyte w największym ośrodku szkolenia lotniskowej straży pożarnej w Wielkiej Brytanii, w tym roku przeszkoli się kolejnych czterech strażaków – mówi Milczarek.

Ćwiczenia i szkolenia stanowią zresztą dużą część pracy. Strażacy muszą znać budowę najczęściej lądujących na Ławicy typów samolotów. Jak mówią, maszyny wykonane są z tak łatwopalnych materiałów, że trzeba natychmiast wiedzieć, gdzie znajdują się zbiorniki paliwa i oleju oraz gdzie najlepiej ciąć kadłub, aby uwolnić pasażerów. Na lotnisku nie ma sieci hydrantowej, bo jeśli nie uda się ugasić pożaru ilością środków gaśniczych, które są w wozie gaśniczym, to nabranie nowego zapasu jest już bezcelowe. Na szczęście, na Ławicy nigdy nie trzeba było sprawdzać tego w praktyce. Poza zabezpieczaniem tankowań i ćwiczeniami, strażacy zajmują się wyłącznie pożarami trawy i fałszywymi alarmami.


"Do remizy kilometry dwa"

Nowa strażnica LSRG to komfortowe miejsce pełnienia służby. Strażacy mają tam własną kuchnię – jesteśmy tu jedną rodziną; gotujemy, jemy i sprzątamy sami – oraz pomieszczenia do odpoczynku. A także siłownię, stół do ping-ponga, salki konferencyjne i liczne materiały szkoleniowe. W razie potrzeby dyspozytor może jednym przyciskiem postawić całą służbę na nogi. W siedzibie LSRG zbiera się także sztab kryzysowy. Garaż wyposażony jest w czujniki czadu, automatyczne bramy i wyciągi spalin. Ambulans – bo razem ze strażakami pracują także mający więcej pracy ratownicy medyczni – jest na stałe podłączony do sieci elektrycznej, by utrzymać temperaturę 36 stopni wewnątrz pojazdu. Wrażenia po przenosinach ze starej, ciasnej siedziby?

- Nowa strażnica jest celująca – krótko odpowiadają strażacy. Gdy po niej oprowadzają, widać, że są ze swojej pracy dumni. Brzmi to banalnie, ale jest to dla nich prawdziwe powołanie.


"Każdy strażak dziarską minę ma"

- Nie chcemy rozgłosu – mówi jeden ze strażaków. – Chcemy, żeby nas doceniono, żeby przestano myśleć, że jesteśmy darmozjadami, którzy dostali nowiutką siedzibę, ale nic nie robią.

Z jednej strony, im mniej strażaków widać, tym lepiej. W końcu zaczynają oni działać w sytuacjach, których nikomu nie można życzyć. Ale z drugiej strony, to ludzie wykonujący ciężką pracę. Za olbrzymią dyscyplinę i odwagę nie otrzymują krociowych wynagrodzeń. W końcu niewielu pracowników lotniska jest do jego funkcjonowania tak niezbędnych jak strażacy.

- Nie wolno oszczędzać na bezpieczeństwie, bo życia ludzkiego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze – mówią. Nie szczędźmy im przede wszystkim uznania i szacunku.



Dominik Sipiński
fot. Dominik Sipiński

Podziękowania należą się przede wszystkim Jarosławowi Milczarkowi i Robertowi Wiśniewskiemu, kierownikowi zmiany, a także wszystkim innym strażakom z Ławicy, którzy poświęcili mi swój czas i zgodzili się na rozmowę. Za ułatwienie i wsparcie dziękuję Hannie Surmie, rzeczniczce portu, i Piotrowi Stróżyńskiemu, który przez pół dnia oprowadzał mnie po strażnicy.

Śródtytuły pochodzą z tekstu piosenki "Pożar w Kwaśniewicach" zespołu Niebiesko-Czarni.

Ostatnie komentarze

hops 2011-04-04 14:39   
hops - Profil hops
"To jedno z niewielu miejsc na lotnisku, gdzie praca wygląda identycznie przez cały rok" - wygląda tak praca operacyjna większości służb (od DOPLa po Dyż. energetyka).
"Zgodnie z międzynarodowymi przepisami, w ciągu dwóch minut musimy dojechać do każdego miejsca na lotnisku." a to ciekawe, bo wspomniane przepisy mówią o progach DS, a nie "każdym miejscu".
"czasem są to pasażerowie, częściej załoganci lub pracownicy służb lotniskowych." przepisy mówią tylko o pasażerach
"lotniska zależy także od wyposażenia strażnicy" - ciekawe, czajnika elektrycznego czy może kafelek w toalecie? kategoria zależy od ilości wozów (ich wyposażenia) i ilości środków gaśniczych.
i wisienka:
"Lotniskowa straż nigdy nie wyjeżdża poza swój teren. Nie może ona interweniować ani w terminalu, ani nawet wtedy, gdy po drugiej stronie ulicy palą się domy.
"Możemy jedynie dać znać miejskiej straży pożarnej, poinformować o pożarze. Gdybyśmy opuścili lotnisko, musiałoby zostać zamknięte." - tak jak wspominał wprost 9,3 km od ARP, a pomocy medycznej to na terminalu udziela zespół pieśni i tańca? (sic!). poza tym lotnisko nie byłoby zamknięte, tylko ewentualnie obniżono by kategorię p.poż.

swoją drogą "gratulacje" za to Mitsubishi - ładnie ktoś przekręcił.
wprost 2011-03-31 13:31   
wprost - Profil wprost
Dlaczego tam pracują emeryci Państwowej Straży Pożarnej? Jest to przecież służba o wyższych wymaganiach. Dlaczego nie zatrudniają młodych ludzi tylko emerytów? Ten samochód do zabezpieczenia tankowania to jakaś porażka wymyślona przez dyletanta i tak samo wykonana. Jak można używać proszku, gdy na pokładzie są ludzie w dodatku trzeba rozwijać węże ze zwijadeł? Proszek, choć jest cudownym medium gaśniczym, potęguje panikę, blokuje drogi ewakuacji jeśli zostanie podany/zepchnięty w strefę pasażera. Totalna nie znajomość rzemiosła. W USA są pojazdy tego typu z działkiem proszkowym zderzakowym i systemem podawania proszku pulse zapewniającym prawie stu procentowe trafienie w źródło ognia bardzo małą ilością proszku. Niemniej zaleca się używania pojazdów wodno pianowych.
Dlaczego Poznań nie interweniuje na terminalu? Przepisy jasno określają co strażak lotniskowy ma robić w promieniu minimum 9,3 km od lotniska. Zapraszam do lektury rozporządzenia ministra infrastruktury w sprawie przygotowania lotnisk w sytuacji zagrożenia z 2005r.
 - Profil gość
Reklama
Kup bilet Więcej
dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Wizy
Rezerwuj hotel
Wizy
Okazje z lotniska

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy