LOT: Zamiast ekspansji czas na rentowność
LOT stoi przed dylematem. Jak spłacić olbrzymie zadłużenie? Bez odpowiedzi na to pytanie powrót na ścieżkę ekspansji nie będzie możliwy.
Reklama
Opinia publiczna bardzo często podchodzi do LOT-u, jak do wyjątkowej firmy, która nie podlega normalnym zasadom ekonomii. Niestety sporą rolę w kształtowaniu takiego postrzegania narodowego przewoźnika odgrywają media. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest fakt że branża, w której działa LOT kojarzy się z wieloma przyjemnościami. Podróże, egzotyczne kraje, wakacje, samoloty, awiatorzy i awiatorki. Wszystkie te elementy powodują, że menedżerom LOT-u zadajemy pytania o plany otwierania kolejnych kierunków i pozyskiwanie nowych samolotów, ale brakuje nam chęci i czasu na dowiedzenie się o codzienności linii lotniczej. A ta ostatnia jest jak pospolitość, która skrzeczy.
Najlepszym przykładem tego fenomenu są pytania do prezesa LOT-u, Rafała Milczarskiego, o plany zmiany floty. To prawda, że liczba typów samolotów wąskokadłubowych używanych przez narodowego przewoźnika jest zbyt duża i wymagałaby większej uniformizacji. Pamiętajmy jednak w jakim momencie i w jakiej kondycji finansowej znajduje się obecnie LOT. Zresztą nie tylko dziennikarze nie chcą spoglądać w ponurą rzeczywistość.
Michał Fijoł, wiceprezes ds. handlowych narodowego przewoźnika, w wywiadzie dla portalu wnp.pl twierdzi, że LOT nie porzucił ambicji i zamierza rozwijać się w tempie sprzed pandemii, czyli utrzymując roczny wzrost liczby pasażerów na poziomie 25 proc. Tyle tylko, co Fijoł sam podkreśla, baza jest obecnie znacznie niższa. LOT w 2020 r. przewiózł 3,1 mln pasażerów płatnych. Jeśli założyć, że wspomniany wzrost będzie realną średnią przez następne lata, to LOT wróci do liczby przewiezionych pasażerów z 2019 r. dopiero w roku 2026.
A w tych nadchodzących latach, nawet jeśli będą tak dobre jak twierdzi Fijoł, LOT musi sfinansować olbrzymie zadłużenie. Przypomnijmy, że polska linia w okresie następnych pięciu lat będzie musiała spłacić pożyczkę Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR) z odsetkami (ok. 1.92 mld zł), 90 proc. dokapitalizowania Skarbu Państwa (ok. 930 mln zł) oraz raty za leasingi samolotów (ok. 3,6 mld zł). Suma tych kwot sięga ponad 6 mld zł, a jeśli dołożymy do tego kolejny wielomilionowy zastrzyk od państwa, to może się okazać, że całość przekroczy 7 mld zł.
Powyższy wykres przedstawia prawdopodobne kwoty zadłużenia, które LOT musi spłacać w kolejnych latach. Kolory ilustrują rodzaje zobowiązań spółki. Jest to tylko przybliżenie oparte na danych ze sprawozdania finansowego polskiego przewoźnika. Bardziej szczegółowych informacji LOT nie ujawnia. Niektóre europejskie linie lotnicze w swoich dokumentach przedstawiają wysokość zadłużenia wraz ze sposobem jego spłaty, co jest istotą takich zestawień. I o ten sposób trzeba właśnie pytać prezesa Milczarskiego. Jak LOT zamierza spłacić zadłużenie wobec PFR i Skarbu Państwa, a pośrednio wobec polskiego podatnika? Aby zrozumieć, jak trudne zadanie czeka spółkę wystarczy przypomnieć, że w doskonałych latach 2016-2019 zysk z działalności operacyjnej (EBIT) w żadnym roku nie przekroczył 275 mln zł, a zysk operacyjny po potrąceniu amortyzacji (EBITDA) 375 mln zł.
Z ostatnich wypowiedzi prezesa wynika, że LOT nie tylko nie jest zdolny tych obciążeń udźwignąć, ale nawet że nie przetrwa bez kolejnej transzy pomocy publicznej. Potwierdza to obawę, że narodowy przewoźnik nie ma zdolności do zaciągania kredytów komercyjnych na rynkach finansowych. Kolejny zastrzyk od polskiego państwa ma wynieść ok. 800 mln zł. Jeśli to się potwierdzi to będzie oznaczać, że LOT, w ciągu obecnej dekady, otrzyma od państwa pomoc finansową wartą ponad 4,2 mld zł. Poza spółkami górniczymi i Telewizją Polską nie ma chyba firmy w Polsce, która otrzymałaby w ostatnich latach większe wsparcie od Skarbu Państwa.
Ta porażka, bo trudno nazwać wyniki LOT-u inaczej, powinna skłonić kierownictwo firmy do zasadniczych przemyśleń, a skala obecnego kryzysu nie może być wymówką, żeby takiego rachunku sumienia nie zrobić. Pandemia jest bardzo dobrą zasłoną dymną do budowania tezy, że LOT przed wybuchem COVID-19 miał się bardzo dobrze i gdyby nie koronawirus, to byłoby coraz lepiej. To po prostu nieprawda.
Więcej połączeń, samolotów i pasażerów oraz wyższe przychody nie oznaczają jeszcze sukcesu w bardzo wymagającej branży lotniczej. Dowodem dobrej kondycji finansowej LOT-u nie jest też niedoszły zakup Condora, choćby dlatego, że transakcja była prowadzona przez Polską Grupę Lotniczą za środki udostępnione przez Skarb Państwa. Zresztą sama koncepcja nabycia niemieckiej firmy nie została nigdy przekonująco wyjaśniona, a potencjał synergii Condora i LOT-u budził poważne wątpliwości. To prawda, że LOT rósł, choć dynamika wzrostu w 2019 r. osłabła, ale podstawowe wskaźniki efektywnościowe (marża operacyjna, przychody na pasażera, załadowanie) były gorsze od konkurencji. A chroniczny brak kapitału i trudne do skutecznej kontroli koszty finansowe (zwłaszcza ryzyko walutowe) nie przestały być wielkimi bolączkami narodowego przewoźnika.
Niestety, więcej nie zawsze znaczy lepiej. Efektywność linii lotniczej nie zależy tylko od liczby połączeń czy liczby samolotów. Oczywiście wolumen przewozów jest bardzo istotnym czynnikiem, a jego wielkość pomaga w osiąganiu finansowej pomyślności. Jednak nie można budować skali przedsiębiorstwa na skróty, bez oglądania się na otoczenie geograficzne, gospodarcze i regulacyjne. Lotnictwo cywilne to niesłychanie konkurencyjna branża, gdzie sukces odnoszą tylko ci, którzy potrafią swoim firmom zapewnić trwałą rentowność. I właśnie te dwa ostatnie słowa powinny przyświecać zarządowi LOT-u w najbliższych latach. Czym szybciej szefowie LOT-u się z tym pogodzą, tym lepiej będzie dla przewoźnika i polskich finansów publicznych.
Fot.: Materiały prasowe