Felieton: (V)olno (I)dą (P)rzetargi...
Reklama
Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem zwolennikiem faktu, aby bądź co bądź niewielkie Embraery, stały się polskimi „Air Force One”. Z naszego punktu widzenia (pasażera, fanów latania) są to samoloty bardzo przyjazne, wygodne i nowoczesne; jednak blisko 40. milionowy kraj winien swoje „pierwsze głowy” (odcinając się od sympatii politycznych lub braku nawet ich namiastki) wozić bardziej reprezentacyjnym samolotem.
Do dziś, gdy przelotnie wpadną mi w oko materiały archiwalne z jednej z podróży prezydenta, gdy leciał wynajętym ER-145, uśmiecham się. Ja ten samolot uwielbiam, jednak było mi odrobinę wstyd, gdy Lech Kaczyński wchodząc na pokład, uderzył się o pawlacz na bagaże. A przecież to człowiek niewysokiego wzrostu…
Być może właśnie dlatego premier w ostatnim czasie, gdy leciał do Afganistanu, wynajął samolot za granicą. Wolał nie ryzykować, że trafi mu się od LOT-u najmniejszy Embraer, lub - o zgrozo - ATR. Dobrze, że nasz narodowy przewoźnik nie korzysta już z ongiś podnajmowanych Jetstream’ów.
Czy to już musi być standardem, że w kwestii samolotów rządowych mamy być pośmiewiskiem? Albo nasze piękne (bo Tu -154 jest przepięknym samolotem) się psują w Europie czy świecie - za każdego prezydenta, premiera, marszałka - albo lecą (prezydent, premier czy marszałek) wynajętym samolotem (dobrze, że to nie wspomniany ATR), albo nie potrafimy zakupić przez kilkanaście lat porządnej maszyny. Choć jednej, nawet używanej.
Było wiele przetargów, lecz żaden nie został sfinalizowany. Tyle, ile przetargów, tyle podejrzeń o nieprawidłowości przy ich przebiegu. Takie to polskie przecież. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że w niemal każdym przetargu „kładziono nacisk” na to, aby to Embraer miał spore, o ile nie największe, szanse. Gdy się nie udało w formie przetargu, wymyślono leasing. Przecież LOT zamówił brazylijskie maszyny, które były nie wiedzieć do końca czemu (a o domysłach nie mówmy) lansowane prze kręgi rządowe, więc będzie łatwiej i bez podejrzeń. Gdy samoloty przylecą do Polski, przejmie się leasing - i wilk syty, i owca cała (czyt. Embraer zadowolony).
Wydawać by się mogło, że alternatywa trafna, niemal idealna. Nie trzeba wyrzucać ogromnych pieniędzy - wystarczy spłacać comiesięczne raty leasingowe, co będzie mniej odczuwalne. Więc o co chodzi? Ja nie wierzę, że o to, co zawsze - czyli że o pieniądze - gdyż to jest najzwyczajniej niemożliwe. Niemożliwe, aby przez 20 lat nie udało się wysupłać w budżecie kwoty niewielkiej, jak na tak duży kraj o niemałym obrocie gotówki. Zakup nowego samolotu to wydatek dla naszego budżetu na skalę taką, co zakup piwa na krakowskim rynku przez zarabiającego średnią krajową. Raz na 20 lat można się szarpnąć.
O obecnej flocie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego na tym portalu było już nie raz. Podstawą parku maszyn są dwa Tu-154 i cztery Jak-40, przy czym do niedawna z tych sześciu maszyn latała tylko jedna - trzydziestoletni Jakowlew. Dwa Tupolewy są wciąż uziemione. A jeśli przez chwilę nie są, to za chwilę znowu będą. Ponadto są samoloty Bryza, które raczej do wożenia VIP-ów nadają się średnio i śmigłowce, z których najstarszy jest z początku lat 70.
Katastrofa jednego z nich, 4 grudnia 2003 roku nikogo niczego nie nauczyła. Tylko dzięki kunsztowi majora Marka Miłosza, w katastrofie nikt nie zginął. Do dziś musi się tłumaczyć przed sądem z tego, że uratował 15 istnień. Chwała ludziom, którzy o tym pamiętają i do dziś przed każdym sądem bronią majora Miłosza, z premierem Leszkiem Millerem na czele.
Po zdarzeniu ożyły rozmowy na temat potrzeby wymiany przestarzałej floty VIP-owskich maszyn, przede wszystkim Tu-154 i Jak-40. Minęło sześć lat.
Zdjęcia: 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego
Do dziś, gdy przelotnie wpadną mi w oko materiały archiwalne z jednej z podróży prezydenta, gdy leciał wynajętym ER-145, uśmiecham się. Ja ten samolot uwielbiam, jednak było mi odrobinę wstyd, gdy Lech Kaczyński wchodząc na pokład, uderzył się o pawlacz na bagaże. A przecież to człowiek niewysokiego wzrostu…
Być może właśnie dlatego premier w ostatnim czasie, gdy leciał do Afganistanu, wynajął samolot za granicą. Wolał nie ryzykować, że trafi mu się od LOT-u najmniejszy Embraer, lub - o zgrozo - ATR. Dobrze, że nasz narodowy przewoźnik nie korzysta już z ongiś podnajmowanych Jetstream’ów.
Czy to już musi być standardem, że w kwestii samolotów rządowych mamy być pośmiewiskiem? Albo nasze piękne (bo Tu -154 jest przepięknym samolotem) się psują w Europie czy świecie - za każdego prezydenta, premiera, marszałka - albo lecą (prezydent, premier czy marszałek) wynajętym samolotem (dobrze, że to nie wspomniany ATR), albo nie potrafimy zakupić przez kilkanaście lat porządnej maszyny. Choć jednej, nawet używanej.
Było wiele przetargów, lecz żaden nie został sfinalizowany. Tyle, ile przetargów, tyle podejrzeń o nieprawidłowości przy ich przebiegu. Takie to polskie przecież. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że w niemal każdym przetargu „kładziono nacisk” na to, aby to Embraer miał spore, o ile nie największe, szanse. Gdy się nie udało w formie przetargu, wymyślono leasing. Przecież LOT zamówił brazylijskie maszyny, które były nie wiedzieć do końca czemu (a o domysłach nie mówmy) lansowane prze kręgi rządowe, więc będzie łatwiej i bez podejrzeń. Gdy samoloty przylecą do Polski, przejmie się leasing - i wilk syty, i owca cała (czyt. Embraer zadowolony).
Wydawać by się mogło, że alternatywa trafna, niemal idealna. Nie trzeba wyrzucać ogromnych pieniędzy - wystarczy spłacać comiesięczne raty leasingowe, co będzie mniej odczuwalne. Więc o co chodzi? Ja nie wierzę, że o to, co zawsze - czyli że o pieniądze - gdyż to jest najzwyczajniej niemożliwe. Niemożliwe, aby przez 20 lat nie udało się wysupłać w budżecie kwoty niewielkiej, jak na tak duży kraj o niemałym obrocie gotówki. Zakup nowego samolotu to wydatek dla naszego budżetu na skalę taką, co zakup piwa na krakowskim rynku przez zarabiającego średnią krajową. Raz na 20 lat można się szarpnąć.
O obecnej flocie 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego na tym portalu było już nie raz. Podstawą parku maszyn są dwa Tu-154 i cztery Jak-40, przy czym do niedawna z tych sześciu maszyn latała tylko jedna - trzydziestoletni Jakowlew. Dwa Tupolewy są wciąż uziemione. A jeśli przez chwilę nie są, to za chwilę znowu będą. Ponadto są samoloty Bryza, które raczej do wożenia VIP-ów nadają się średnio i śmigłowce, z których najstarszy jest z początku lat 70.
Katastrofa jednego z nich, 4 grudnia 2003 roku nikogo niczego nie nauczyła. Tylko dzięki kunsztowi majora Marka Miłosza, w katastrofie nikt nie zginął. Do dziś musi się tłumaczyć przed sądem z tego, że uratował 15 istnień. Chwała ludziom, którzy o tym pamiętają i do dziś przed każdym sądem bronią majora Miłosza, z premierem Leszkiem Millerem na czele.
Po zdarzeniu ożyły rozmowy na temat potrzeby wymiany przestarzałej floty VIP-owskich maszyn, przede wszystkim Tu-154 i Jak-40. Minęło sześć lat.
Zdjęcia: 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego