Felieton: Człowiek z tatuażem
Wyprasowane marynarki, odpowiednio skrojone spódniczki, identyczny makijaż i wyuczony uśmiech na twarzy - tak powinien się prezentować wzorowy członek personelu pokładowego. Ale w czym przeszkadzają tatuaże, na które nie godzą się przewoźnicy?
Reklama
Większość linii lotniczych na świecie pozwala członkom personelu
pokładowego na posiadanie tatuaży tylko pod warunkiem, że znajdują się one w
niewidocznych miejscach. Niektóre linie lotnicze są bardziej rygorystyczne i w
ogóle nie zezwalają na posiadanie tatuaży.
Dla osób posiadających widoczne tatuaże kariera stewarda czy stewardessy
jest zatem raczej zamknięta.
Wymóg przewoźnika, by stewardzi i stewardessy nie posiadali widocznych
tatuaży to kolejny przykład dyskryminacji ze względu na wygląd w lotnictwie.
Niedawno pisaliśmy o seksistowskich oczekiwaniach wobec stewardess, które nie
mają żadnego uzasadnienia pod względem dbania o bezpieczeństwo i komfort
podróżnych.
Konieczność posiadania niewytatuowanego ciała w równym stopniu dotyka
mężczyzn czy kobiet, a do tego jest mniej jednoznaczną dyskryminacją. W końcu
każdy sam decyduje o tym, czy zrobić sobie tatuaż czy nie. Można więc uznać, że
decydując się na taki krok, potencjalni stewardowie i stewardessy sami
dyskwalifikują się z zawodu. Przewoźnik ma bowiem, jak każdy pracodawca, prawa
do stawiania niedyskryminujących wymogów swoim potencjalnym pracownikom.
Jednak można też uznać, że tak czy inaczej zakaz posiadania tatuaży w
pewnym stopniu jest zbyt daleko idącą ingerencją w to, jak wyglądają pracownicy
linii. Przede wszystkim, taka forma ozdoby ciała w żaden sposób nie wpływa na
podstawowe obowiązki personelu pokładowego i ma wymiar jedynie
estetyczno-marketingowy.
Dyskwalifikowanie pracowników z tatuażami linie argumentują tym, że
tatuaże są sprzeczne z brandingiem danej linii, zaburzają koncepcję
wizerunkową lub mogą wywoływać strach czy inne negatywne odczucia
wśród pasażerów. Wynika to z faktu, że tatuaże wielu osobom wciąż kojarzą się
negatywnie. Ma to swoją podstawę w kilku stereotypach. Jednym z nich jest
automatyczne utożsamianie tatuaży jako symbolu brutalnego świata przestępców i
więzień, a - co akurat zrozumiałe - linie nie chcą, by ich pracownicy tak
kojarzyli się pasażerom.
Oczywiście, sytuacja w której osoba faktycznie niebezpieczna pracuje na
pokładzie jest niemal niemożliwa. Osoby z wyrokami i kryminalną przeszłością
nie mają szans na pracę w tym zawodzie. Ale nie każdy pasażer o tym wie, a
część osób mogłaby stereotypowo oceniać stewardessy i stewardów po ich
wyglądzie i tym, z czym mu lub jej się on kojarzy.
Jednak w praktyce to zakaz posiadania tatuaży to kolejny wyraz tego, że linie
lotnicze często traktują personel pokładowy przede wszystkim jak produkt
reklamowy. Niektóre linie z tego powodu zatrudniają tylko stewardessy o
wyglądzie modelek, ale na mniejszą skalę brak tatuaży to działanie w tym samym
kierunku.
Tatuaże zasadniczo mają bowiem wyróżniać ich posiadacza na tle reszty i
jednocześnie odwzorowywać jej lub jego krąg kulturowy, przynależność do danej
grupy społecznej, cechy osobowości, doświadczenia lub uczucia i emocje. Osoba
eksponująca tatuaż chce podzielić się z innymi swoim bagażem kulturowym lub
doświadczeniami. To czyni ją inną od reszty i to w sposób bardzo widoczny.
Gdyby widoczne tatuaże były dozwolone, pracownicy mogliby w dodatkowy
sposób wyróżniać się wizualnie; stawaliby się bardziej indywidualni. To z kolei
nie jest na rękę przewoźnikowi. Linie lotnicze chcą takich samych pracowników w
identycznych spódnicach, spodniach i marynarkach z taką samą szminką i
sztucznym uśmiechem. Dążą do masowej produkcji prawie identycznych stewardów i
stewardess obsługujących masy prawie identycznych z punktu widzenia podróżnych.
Nie ma tu miejsca na wymykające się schematom zachowania. Jednym się to
spodoba, innym nie.
Co ciekawe, o ile tatuaże nie są akceptowane, to kolczyki czy nawet nieco
zindywidualizowany makijaż – do pewnego stopnia. To pokazuje, że nakładają się
tu dążenie do ujednolicenia wyglądu pracowników i powszechne uprzedzenie wobec
tatuaży. Równocześnie zastanawiają jednak mechanizmy społeczne, które dają
przyzwolenie na niektóre sposoby ozdabiania swojego ciała, a na inne nie.
Z drugiej strony warto jednak rozważyć, czy przewoźnicy nie mogliby skorzystać
na zezwolenia na posiadanie tatuaży przez personel pokładowy. W końcu jeśli
marketingowo dążą do ujednolicenia ich wyglądu, to może marketingowo opłacałoby
się też od tego ujednolicenia odejść?
Czy linia, która pozwoliłaby personelowi na posiadanie widocznych
tatuaży, które nie są ani szpetne ani wulgarne
- nie zaistniałaby jako innowacyjna, tolerancyjna i idąca pod prąd
wbrew powszechnym konwenansom? Niektóre tatuaże, np. japońskie czy wykonywane
techniką henny, to prawdziwe dzieła sztuki, które są doceniane przez coraz
więcej osób. Mógłby to być ciekawy chwyt marketingowy zwłaszcza w liniach
regionalnych akcentujących swoją tożsamość kulturową. W końcu ci którzy
myślą inaczej - zmieniają świat. Skoro nie brakuje linii
podkreślających regionalne zwyczaje i tradycje poprzez malowanie samolotów,
ofertę cateringową czy stroje personelu pokładowego, to w niektórych kulturach
takim samym elementem lokalnym jest tatuaż.
Oczywiście, nie należy jednak przesadzać. Można bowiem wyobrazić sobie skrajny
scenariusz, w którym przewoźnik wymagałby, aby jego pracownicy wytatuowali
sobie logotyp linii w widocznym miejscu. Co oczywiście byłoby jeszcze większym
naruszeniem praw pracownika niż dyskryminacja osób z tatuażami.