Bliżej Świata: Tajlandia Centralna
Zwiedzanie ruin XVII-wiecznej metropolii Syjamu, safari na pograniczu Tajlandii i Mjanmy czy odpoczynek na piaszczystej plaży nad brzegiem Zatoki Tajlandzkiej? W ramach serii Bliżej Świata przedstawiamy kilka propozycji na wycieczki z Bangkoku.
Notorycznie stojący w korkach i duszący się od spalin Bangkok, można przydzielić do grupy miast, których atrakcyjność powyżej określonej liczby spędzanych w nich dni gwałtownie spada. Dlatego dziś prezentujemy kilka miejsc, które idealnie nadają się na jedno- bądź kilkudniowe wypady poza hałaśliwą 10-milionową stolicę.
Przeczytaj także: Bliżej Świata: Tajlandia Północna
Zaduma w Ayutthayi
Bezwzględnie jedną z największych atrakcji turystycznych zlokalizowanych w okolicach Bangkoku, jest dawna stolica Syjamu - Ayutthaya. Można się do niej dostać na kilka sposobów, m.in. busem, autobusem czy pociągiem, i w zależności od wybranej opcji - oraz rzecz jasna korków w Bangkoku, które mogą się okazać przeszkodą, jeśli wybierzemy transport drogowy - przejazd tam potrwa od godziny do dwóch i pół godziny.
Wizyta w parku historycznym Ayutthayi, podobnie jak w Sukhothai, skłania do olbrzymiej refleksji. Na tym bardzo rozległym obszarze porozrzucane są ruiny przeszło 400 świątyń, z których znaczna część od czasu spustoszenia miasta przez Birmę w 1767 roku nie została w żaden sposób odbudowana, aby pozostawić światu nieme świadectwo upadku miasta i tragicznych losów tutejszej ludności, zgładzonej przez najeźdźcę.
Niezależnie jak rozpatrywać historię Tajlandii - czy od czasów pojawienia się na jej dzisiejszym terytorium Monów - czy też dopiero początków Sukhothai - 416 lat podczas których Ayutthaya istniała na mapach odegrało fundamentalne znaczenie w kształtowaniu dzisiejszego państwa Tajów.
Stolica utrzymywała przez te lata bardzo dobre stosunki dyplomatyczne z wieloma potęgami świata. Dzięki handlu z Portugalią miasto zdołało się ufortyfikować - statki płynące po Menamie dostarczały m.in. broń - z kolei dzięki kontaktom z Chinami zyskiwało liczne przywileje handlowe i otrzymywało od cesarzy liczne podarunki.
Co więcej - dawną Ayutthayę opisywano jako cel podróży kupców z Europy Zachodniej, którzy masowo przybywali do Azji Pd.-Wsch., witani z uśmiechem przez lokalnych monarchów. Syjam określano w tamtych czasach "najwspanialszym krajem" tej części kontynentu.
Z otwartością Syjamu do innych narodów wiąże się historia króla Narai, który słynął z licznych kontaktów utrzymywanych ze Starym Kontynentem. Władca interesował się kulturą zachodnioeuropejską, przyjmował u siebie licznych gości i zamawiał wiele produktów, które trafiały do niego właśnie z tej części świata - lunety, ser, wino, orzechy włoskie, czy marmurowe fontanny. Zdarzyło się, że ze swojego pałacu w Lop Buri podziwiał z Ludwikiem XIV zaćmienie słońca.
Gdy władca poważnie zachorował sytuacja się odwróciła - zaczęła się zawzięta walka o wpływy na syjamskim tronie pośród Francuzów, Anglików i Holendrów. Konstantyn Phaulkon - uznawany za najbardziej zaufanego doradcę króla - notabene z Grecji - został oskarżony o udział w spisku, w wyniku czego stracił życie. Krótko po tym wydarzeniu Syjam całkowicie zamknął się na kontakty z Europą.
Losy monarchy są przygnębiające, niemniej jednak m.in. dzięki kwitnącemu w czasach jego panowania handlu miasto urosło i rozwinęło się do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów. Dość powiedzieć, że w 1700 roku mieszkało w nim milion mieszkańców, co czyniło zeń jedno z największych miast świata (dla porównania na początku XVIII wieku populacja Paryża kształtowała się na poziomie 500 tys. mieszkańców, a Wiednia - na poziomie 120 tys. mieszkańców). Tym bardziej dramatycznie prezentują się kolejne lata i upadek Ayutthayi pod naporem Birmy.
Nad losami Ayutthayi warto podumać w jednej z licznych restauracji bądź kafejek, z których roztaczają się, zwłaszcza po zachodzie słońca, doskonałe widoki. Bardzo dobrym miejscem na podziwianie oświetlonego miasta jest restauracja należąca do hotelu Sala Ayutthaya, której stoliki znajdują się na przeciwko kompleksu Wat Phutthai Sawan i majestatycznego prangu, którego śnieżnobiała biel kontrastuje z ciepłymi kolorami pozostałych budowli znajdujących się na terenie świątyni.
Rejs po rzece Sakae Krang
Gdy weźmiemy do ręki mapę Tajlandii i przesuniemy palec w górę Menamu, w okolice Nakhon Sawan, to natrafimy na prowincję Uthai Thani, do dziś pozostającą rzadko odwiedzanym przez turystów fragmentem królestwa.
Centrum administracyjnym prowincji jest miasteczko o tej samej nazwie, położone nad rzeką Sakae Krang, która kilkanaście kilometrów dalej uchodzi do Chao Phrayi. Warto zboczyć z autostrady łączącej Bangkok i Nakhon Sawan, by przyjrzeć się stawianym tu przez lata przez okolicznych mieszkańców prowizorycznym domom na rzece.
Co ciekawe, Uthai Thani jest najprawdopodobniej jedynym miejscem w całej Tajlandii, gdzie domy na wodzie można w pełni legalnie stawiać. Tutejsi mieszkańcy trudnią się w zdecydowanej większości rybactwem i uprawą pandanowców, choć powoli rodzi się także zwyczaj udostępniania zlokalizowanych na rzece lokali turystom. Obecnie te tereny emanują jednak spokojem i wbrew temu co pozwala sądzić położenie w pobliżu głównej autostrady kraju - pozostają nietknięte przez komercję.
Pomimo tego dzikie tereny nadrzeczne zmieniają się na wskutek katastrof naturalnych - Sakae Krang wielokrotnie zalewała Uthai Thani - między innymi w 2011 roku kiedy podczas powodzi centrum miasta znalazło się prawie dwa metry pod wodą. Dlatego brzegi są obecnie coraz bardziej umacniane; budowane są wały, które rzecz jasna mają chronić miasteczko od podobnych sytuacji w przyszłości. Zmiany te mocno ingerują w pierwotny krajobraz w dolnym biegu rzeki, ale wydają się jak najbardziej zrozumiałe.
Targ na torach w Mae Klong
Dla miłośników komunikacji szynowej obowiązkowym punktem programu powinna być wizyta w miejscowości Mae Klong, znajdującej się na zachód od stolicy kraju w prowincji Samut Songkhram, przy drodze do Hua Hin. To właśnie tu bowiem znajduje się targowisko rozłożone na torach kolejowych, po których każdego dnia przejeżdżają cztery pary pociągów.
Gdyby nie pociągi, targowisko i sprzedawane produkty nie wyróżniałyby się niczym ponad setki, jeśli nie tysiące innych. Trudno nie spoglądać z zafascynowaniem na tutejszych sprzedawców, którzy słysząc sygnały zbliżającego się składu w oka mgnieniu składają swój dobytek, by chwilę po przejechaniu ostatniego członu zespołu trakcyjnego ponownie się z nim rozłożyć i kontynuować negocjacje z klientami.
Przejeżdżający skład najlepiej obserwować pijąc kawę w jednej z licznych kawiarni zlokalizowanych przy torach. Warto poszukać dobrego miejsca do obserwacji pociągu co najmniej kilka minut przed jego odjazdem ze stacji Mae Klong (rozkład bardzo często wisi na ścianach), ponieważ zainteresowanie przejazdem jest bardzo duże.
Pływające targi: Damnoen Saduak i Tha Kha
Targ na torach połączyć można z położonymi w sąsiedztwie "pływającymi" targami. Warunek jest jeden - wycieczkę trzeba rozpocząć wcześnie rano, ponieważ koło południa wszystkie tego rodzaju miejsca gwałtownie pustoszeją. Dojazd z Bangkoku zajmuje zaś średnio ok. 1,5 godziny.
Damnoen Saduak to największy i najstarszy targ tego typu w Tajlandii. Kanał na którym się odbywa (o tej samej nazwie) został wykopany za panowania króla Ramy IV - w 1866 roku - i połączył dwie ważne rzeki - Mae Klong i Tha Chin. Wraz z nim powstała sieć łącznie 200 kanałów pomocniczych, które szybko stały się głównymi arteriami komunikacyjnymi i jednocześnie centrami handlu.
Przybywając na miejsce warto zatrzymać się na dłuższą chwilę na brzegu i wpatrzyć się w spektakl tworzony przez dziesiątki Tajów i Tajek poruszających się swoimi drewnianymi łodziami. Nieustanny ruch, gwar czynią z Damnoen Saduak oryginalne widowisko.
Kupić tu można wszystko czego dusza zapragnie; począwszy od owoców i warzyw, ryb, mięsa, kwiatów po odzież i lecznicze mikstury. Ze względu na to, że Damnoen Saduak od dawna cieszy się wśród turystów ogromną popularnością, na miejscu nie brakuje stoisk z pamiątkami - obrazami, rzeźbami i figurkami.
Znacznie mniej rozpoznawalny pozostaje inny "pływający" targ w pobliżu - Tha Kha. Zlokalizowany jest on w zasadzie pośrodku dżungli - na kanale Ban Tai - i choć paradoksalnie od Mae Klong dzieli go niewielki dystans, to trafiają do niego jedynie nieliczni. Dzięki temu nad kanałami utrzymuje się pewnego rodzaju atmosfera "małomiasteczkowości", a co więcej tutejsze sceny bardziej oddają wyobrażenie o dawnej roli dróg wodnych, które przecież tworzyły centra lokalnych społeczności, pozwalając mieszkańcom nie tylko na sprzedaż swoich towarów, ale także na wspólne spotkania i wymianę myśli.
Bogata sieć kanałów na wskutek dynamicznego rozwoju transportu drogowego mocno straciła na znaczeniu i dziś wykorzystywana jest już na mniejszą skalę. Można jednak spróbować cofnąć się w czasie i samemu z poziomu drewnianych łodzi przyjrzeć się okolicznej dżungli, próbując sobie wyobrazić jak wyglądało życie okolicznych mieszkańców 100 lat temu.
Wypoczynek na plaży w Hua Hin
Nieco ponad 200 kilometrów i niespełna trzy godziny jazdy dzieli stolicę Tajlandii od Hua Hin, miasta, które uznawane jest za doskonałe miejsce na weekendową ucieczkę z głośnego Bangkoku.
Hua Hin rozciąga się na dystansie kilkudziesięciu kilometrów, choć nie tworzy go jeden ciągnący się pas zabudowań, a grupy obiektów mieszkalnych i hoteli rozrzuconych po sporej powierzchni wzdłuż Zatoki Tajlandzkiej. Trudno więc mówić tutaj o gęsto zabudowanym "kurorcie", gdzie wielopiętrowe apartamentowce stoją jeden obok drugiego, a goście hotelowi zerkają na siebie z balkonów. Jednocześnie brak gęstej zabudowy nie przeszkadza Hua Hin dysponować olbrzymią bazą noclegową, która zadowoli nawet najbardziej wybrednego klienta.
Rozwój Hua Hin nastąpił wraz z wybudowaniem linii kolejowej z Bangkoku, w 1911 roku. Ten olbrzymi, jak na owe czasy, atut, szybko przyciągnął do Hua Hin elity, które w rybackiej wtedy wiosce zaczęły stawiać swoje letnie rezydencje. Dotarła tu też rodzina królewska, dla której rezydencję wybudowano w 1933 roku. Nazwano ją wtedy "Pałacem dalekim od trosk" bądź też "Pałacem z dala od problemów" i trzeba przyznać, że określenie to daje dobre wyobrażenie na temat ówczesnego charakteru miejscowości.
Dziś określenie "z dala od problemów" w przypadku Hua Hin wydaje się nieco infantylne i na wyrost, ale szerokie plaże, dużo przestrzeni, przyjemny nocny market, urozmaicona baza noclegowa i szybkie połączenia z Bangkokiem bez wątpienia stanowią atut miasta.
Wizyta w winnicach Monsoon Valley
Do Hua Hin można również przyjechać na znacznie dłużej niż tylko weekend - atrakcji w okolicy jest bowiem naprawdę sporo. W ramach "ucieczki od trosk" odwiedzić warto rozległe winnice Monsoon Valley, rozciągające się między łagodnymi wzniesieniami, zaledwie kilkanaście kilometrów na zachód od wybrzeża.
To jedna z większych winnic w kraju - jej powierzchnia wynosi 110 ha, a więc stanowi łącznie przeszło 20 proc. powierzchni wszystkich winnic w kraju. Uprawianych, pod czujnym okiem ekspertów mających doświadczenie z Niemiec, Toskanii czy Nowej Zelandii, jest tu kilka szczepów winogron - m.in. Shiraz, Sangiovese, Chenin Blanc i Colombard. W uprawach pomagają również słonie - winnica powstała bowiem w miejscu dawnej zagrody dla dzikich słoni, które starano się udomowić.
Do Monsoon Valley warto przyjechać w porze obiadowej - tamtejsza restauracja oferuje bardzo smaczne dania, a z miejscowego tarasu rozciągają się znakomite widoki na okolice, które długo można kontemplować z lampką wina w ręku.
Safari w Parku Narodowym Kui Buri
Podczas pobytu w Hua Hin lub okolicach należy się wybrać do któregoś z czterech pobliskich parków narodowych. Amatorzy fotografowania dzikich zwierząt powinni rozważyć wycieczkę do położonego w pobliżu granicy z Mjanmą Parku Narodowego Kui Buri, który uchodzi za największe w Tajlandii siedlisko żyjących na wolności słoni indyjskich - według różnych szacunków żyje tu od 200 do nawet 250 tych pięknych ssaków.
Oprócz słoni w parku żyje wiele innych zwierząt - takich jak gaury, czyli dzikie bawoły - czy inne dużo mniejsze ssaki z rodziny parzystokopytnych. Prócz nich zobaczyć można również gady, np. potężne pytony tygrysie.
Wycieczki po parku odbywają się 10-osobowymi pick-upami, oczywiście pod nadzorem pracowników parku, którzy pomagają w rozpoznawaniu poszczególnych gatunków zwierząt.
Niezależnie od spotkanych podczas safari zwierząt, już sama wizyta w parku wywiera spore wrażenie. Górzyste tereny pośród których przebiega granica Tajlandii i Mjanmy sprawiają wrażenie nienaruszonych i przy sprzyjającej pogodzie prezentują się naprawdę zachwycająco.
Kraj: Tajlandia
Język: tajski i północno-tajski. Angielski rozumiany na podstawowym poziomie w miejscach turystycznych i zupełnie nieznany poza nimi. Z Tajami zawsze da się porozumieć za pomocą gestów i uśmiechu.
Waluta: baht. 10 THB = ok. 1,1 zł. Bankomaty są powszechnie dostępne, ale wszystkie, niezależnie od banku i kwoty wypłaty, doliczają 200 bahtów opłaty za wypłatę. Dlatego lepiej wypłacać pieniądze rzadziej, ale w większych kwotach. Tajskie banknoty z wizerunkiem obecnego króla Ramy X są traktowane tak jak wszystkie portrety monarchy jako święte - pod żadnym pozorem nie wolno ich nadmiernie zginać, drzeć, pisać na nich czy przydeptywać (dotyczy także monet).
Wiza: Polacy mogą przebywać w Tajlandii w celach turystycznych do 30 dni bez wizy, na podstawie pieczątki w paszporcie uzyskiwanej na lotnisku (15 dni w przypadku wjazdu drogą lądową), odnawialnej formalnie bez ograniczeń - wystarczy nawet na chwilę opuścić kraj i powrócić. Można wyrobić 60-dniową wizę turystyczną jednokrotnego wjazdu (przed wylotem), którą można przedłużyć o kolejnych 30 dni.
Uwagi praktyczne: Wybierając się zwłaszcza do dżungli należy stosować repelenty z substancją DEET - czasem zdarzają się przypadki zachorowania na dengę. W dużych miastach zagrożenie zarówną dengą jak i malarią jest nikłe. Woda wodociągowa jest filtrowana i nadaje się do picia oraz mycia zębów, ale w starszych budynkach problemem są słabo utrzymywane rury oraz zbiorniki - lepiej pić wodę butelkowaną. W Tajlandii warto zaopatrzyć się w lokalną kartę SIM, dostępną na lotniskach i w sklepach (np. 7Eleven). Pakiet danych na kilkanaście dni kosztuje zwykle nie więcej niż 200-300 bahtów.
Warto spróbować: Zielone curry (tradycyjne danie z mięsem, szalotką, czosnkiem, galangalem, trawą cytrynową, limonką, kolendrą, kminkiem i pastą krewetkową), Khao soi (danie podobne do zupy, wykonane z mieszanki głęboko smażonego makaronu jajecznego, mięsa w sosie z curry zawierającym mleczko kokosowe, szalotki, limonki, z dodatkiem drobno mielonej chili), curry massaman (wołowina w sosie, który tworzą najczęściej: mleczko kokosowe, cebula, chili, orzechy ziemne lub nerkowce, kardamon, cynamon, anyż, sos rybny i tamaryndowy; podawane z ziemniakami bądź ryżem), Tom yum (ostra tajska zupa przyrządzana ze składników, takich jak trawa cytrynowa, liście limonki kaffir, galangal, sok z limonki, sos rybny i rozdrobniona czerwona papryka chili).
Urlop zorganizowany: Osobom, które chciałyby poznać bliżej kulturę i tradycję Królestwa Lanny, dowiedzieć się więcej o potędze Ayutthayi i jednocześnie wypocząć na szerokich piaszczystych plażach w Hua Hin, łącząc w ten sposób wizyty w odległych od siebie fragmentach Tajlandii, polecamy rozważyć wykupienie wyjazdu zorganizowanego - najważniejszą korzyścią, która płynie z takiego rozwiązania jest brak konieczności odbywania podróży na sporych dystansach transportem publicznym, co przekłada się na oszczędności czasu i sił. Północna i centralna cześć Tajlandii znalazła się m.in. w ofercie biura podróży Best Reisen. Ze szczegółami zapoznać się można na stronie internetowej biura.
fot. Bartłomiej Morga
graf. Bartłomiej Morga
Redaktor Pasazer.com odwiedził Tajlandię na zaproszenie Tourism Authority of Thailand