Felieton: Niebezpieczne bezpieczeństwo
Wprowadzony niedawno zakaz podróży do Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii z laptopami na pokładzie z ośmiu państw Bliskiego Wschodu to kolejny przykład paranoi na punkcie bezpieczeństwa, która bardziej szkodzi niż pomaga.
Reklama
Lista wprowadzonych w ostatnich latach przepisów i procedur, które rzekomo mają zwiększać bezpieczeństwo lotnictwa jest długa. Są na niej m.in. zakaz wnoszenia na pokłady płynów w pojemnikach powyżej 100 ml, dodatkowe kontrole bezpieczeństwa przed niektórymi terminalami, wprowadzenie uzbrojonych w broń automatyczną z ostrą amunicją żołnierzy na lotniska czy - od kilku tygodni - zakaz lotów z laptopem czy tabletem w bagażu podręcznym.
Część z tych ograniczeń została wprowadzona po przeprowadzonych zamachach, w których zginęli niewinni pasażerowie. Tak było np. w Brukseli, gdzie po zamachu z marca 2016 r. pasażerowie przechodzą wstępną kontrolę w namiocie przed terminalem lub po wyjściu z pociągu, samochody nie mogą podjeżdżać pod sam budynek terminala, a porządku pilnują dziesiątki uzbrojonych po zęby żandarmów.
Inne ograniczenia są oparte o próby zamachów - stąd wziął się m.in. zakaz wnoszenia płynów. Służby udaremniły bowiem próbę wniesienia na pokład chemikaliów w płynie, które po zmieszaniu miały stać się bombą.
Jeszcze inne, w tym najnowszy zakaz laptopów, są wprowadzane w oparciu o przypuszczenia, mniej lub bardziej racjonalne obawy albo informacje wywiadów. Cywilom trudno ocenić, na ile mają one faktyczne podstawy.
Jednak jakkolwiek tragiczne lub przeciwnie, wyobrażone, nie byłyby podstawy wprowadzenia ograniczeń, ich skutki rzadko wykraczają poza psychologię. Skrupulatne kontrole wielu pasażerów uspokajają, ale nowe regulacje często pogarszają nie tylko samopoczucie, ale i poczucie bezpieczeństwa. A mogą nawet prowadzić do realnego zagrożenia.
Lotnictwo to sposób podróży, który jak żaden inny jest podatny na psychologię. Choć dane jednoznacznie pokazują, że więcej osób ginie na drogach czy nawet z powodu grypy niż w samolotach, pasażerowie boją się latania. Składa się na to wiele czynników - nagłaśnianie sporadycznych, ale najczęściej tragicznych katastrof, niezrozumienie zasad fizyki i nienaturalność samego lotu w ograniczonej i klaustrofobicznej przestrzeni samolotu.
No i terroryzm.
Nie licząc zamachów z 11 września 2001 r., do ostatniego udanego zamachu bombowego w samolocie w Stanach lub Europie doszło ponad 30 lat temu. Prób było jednak więcej - skuteczne wywiady i wielokrotnie bardziej rygorystyczne niż gdzie indziej kontrole bezpieczeństwa zapobiegły im jednak.
Zagrożenie przeniosło się jednak na znacznie trudniejsze do zabezpieczenia lotniska, czego dowodem był choćby atak w Brukseli czy próba ataku w Paryżu.
I o ile ścisłe kontrole pasażerów wchodzących do samolotów przez długi czas były sensownym i skutecznym, nawet jeśli uciążliwym sposobem zapobiegania atakom, to teraz co decyzja, to bardziej szkodliwa.
Zaczynając od płynów - choć zakaz został wprowadzony z powodów jak najbardziej słusznych, to jego sensowność jest niewielka. Przede wszystkim, dlaczego 100 ml płynu jest bezpieczne, a 110 ml - już nie? Zakaz ten denerwuje pasażerów, jest niezdrowy, a korzystają na nim główni operatorzy lotniskowych sklepów. Choć trzeba przyznać, że poza irytacją, zakaz wnoszenia płynów przynajmniej nie pogarsza bezpieczeństwa.
Co innego z zakazem laptopów. Wszystkie tego typu urządzenia wyposażone są w baterie litowo-jonowe, które uważane są za towar niebezpieczny z uwagi na ryzyko zapłonu. Dlatego eksperci, w tym Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego, odradzają przewożenie ich w bagażu rejestrowanym, gdzie znacznie trudniej odpowiednio szybko zareagować na pożar. Zakaz jest denerwujący i obniża komfort podróży, a sam przepis ma mnóstwo luk - bo przecież ten sam pasażer może bez problemu polecieć z laptopem np. z Dubaju przez Frankfurt do Stanów, ale bezpośrednio już nie.
Najgorzej jest jednak z dodatkowymi kontrolami na lotniskach. Terminale to wrażliwe na atak miejsce - jest tam wiele ludzi nie przechodzących kontroli bezpieczeństwa, co z jednej strony ułatwia wmieszanie się w tłum terrorystom, a z drugiej zwiększa liczbę ofiar. Jest też możliwość podjechania pod terminal samochodem, co może zwiększyć siłę rażenia ataku.
Jednak procedury dążące do zwiększenia kontroli nad pasażerami już w hali odlotów działają wbrew elementarnej logice. Przede wszystkim dlatego, że tworzenie dodatkowych punktów kontroli jeszcze bardziej zwiększa tłum. Np. w Brukseli po wyjściu z pociągu na lotnisko wszyscy pasażerowie stoją w jednej kolejce - w godzinach szczytu to setki osób. Gdyby nie ten dodatkowy punkt kontroli, pasażerowie rozproszyliby się na większej przestrzeni, co automatycznie zwiększyłoby poziom bezpieczeństwa.
Nie chodzi zresztą tylko o kumulację pasażerów. W gęstym tłumie zirytowanych czekaniem ludzi zdecydowanie łatwiej ukryć się komuś o złych zamiarach. W innych okolicznościach taka osoba, często nerwowa i wyróżniająca się, mogłaby zostać w porę zauważona przez policjantów.
Obsadzanie lotnisk uzbrojonymi żołnierzami może zwiększać poczucie bezpieczeństwa pozornie, ale w praktyce ich skuteczność w obronie przez zamachowcem jest ograniczona - zwłaszcza, jeśli z powodu tłumu nie zdążą go w porę dostrzec.
Im więcej broni na lotniskach, tym większe też ryzyko, że jakiś szaleniec spróbuję ją wyrwać żołnierzowi. Do takiej próby doszło niedawno w Paryżu. A do tego ryzykiem mogą być sami żołnierze. Autor tego felietonu, będąc jako dziennikarz na wojnach, wielokrotnie widział, że nawet najspokojniejszy człowiek, któremu da się do ręki broń i władzę, może zupełnie zmienić swoje zachowanie. Uzbrojony i przeczulony żołnierz może zresztą zacząć strzelać w terminalu nawet w dobrych zamiarach.
To, co tu opisuję, naukowcy policzyli już dawno. Wprowadzenie coraz to nowych zabezpieczeń przed terminalami się nie opłaca. Ani finansowo, ani z punktu widzenia bezpieczeństwa.
Ktoś może odeprzeć ten argument, wskazując, że nawet najbardziej rygorystyczne przepisy mają sens, jeśli pozwolą ocalić choć jedno życie. Problem w tym, że nowe przepisy prędzej mogą liczbę ofiar zwiększyć. Pasażerowie muszą zaakceptować, że ryzyka terroryzmu nie da się zlikwidować poprzez coraz surowsze kontrole.
Z terroryzmem można walczyć jedynie u podstaw, likwidując jego przyczyny - nierówności ekonomiczne i społeczne, zmiany wynikające z ocieplenia klimatu oraz drapieżnego zglobalizowanego kapitalizmu pogłębiającego alienację wielu grup. Ryzyko śmierci w zamachu terrorystycznym pozostaje w Europie i Stanach niemal zerowe, a obecne procedury, tworząc złudne poczucie lepszej kontroli, często tylko je zwiększają.
W końcu, patrząc bezdusznie na statystyki, liczba wypadków i incydentów lotniczych spowodowanych przez płonące baterie litowe jest w ciągu ostatnich kilku lat znacznie wyższa, niż tych wynikających z detonacji bomby.