Lublin - Hanoi. Testujemy 3 samoloty Qataru

05/11/2015 06:07
Link do filmu //www.wychowawcy.pl/art,23,flight_warsaw_doha_bangkok_hanoi_qatar.html


Cześć. Część z Was opisuje tutaj swoje przeżycia z lotów samolotami. Postanowiłem się dołączyć. Ostatnio zadałem sobie nieco trudu i zdołałem policzyć wszystkie moje dotychczasowe loty. Wyszło mi ok 70 lotów. Wszystkie były po Europie plus jeden do Egiptu. Najdłuższy lot trwał 5 godzin na Lanzarote. Geograficznie to w sumie Afryka, jednak politycznie wciąż Europa. Ostatnio przydarzyła mi się okazja lotu do Wietnamu. Ten lot właśnie chcę opisać.

Zanim kupiłem bilety rozglądałem się za nimi w wielu serwisach mając nadzieję, że uda się wyhaczyć jakąś okazję. Niestety, co widziałem jakieś okazje to nigdzie nie było Hanoi. Singapur, Australia, Nowa Zelandia i kilka miejsc w pobliżu, ale niestety Wietnam się nie pojawiał, no cóż, trzeba było zacząć szukać ręcznie po standardowych przewoźnikach. Jestem mieszkańcem Lublina, więc zacząłem od Świdnika. Jest! Lufthansa z przesiadką we Frankfurcie, potem Singapurze. Cena? Na interesujący mnie termin ok 4200. Trochę drogo. No to zostaje Warszawa. Lot już do Hanoi nie lata, więc jakieś łączone. Najszybciej jest Aerofłotem. Cena niezła ok 3200. Emiraty latają tylko do Ho Chi Mihn, Lot przez Pekin by można, ale nie ma z niczym Code Share, a o bagażu mi się nie chce myśleć i podwójnej odprawie, więc zajrzeliśmy na stronę Qatar Airways. Ceny całkiem dobre i co? AIRBUS A380! To musi być to - pomyślałem. Taka okazja i nie przelecieć się takim gigantem? Tylko głupiec mógłby nie skorzystać. Wybrałem zatem połączenie Wawa - Doha (Aibus A320), Doha - Bangkok (Airbus A380), Bangkok - Hanoi (Boeing 777). Można było wybrać też opcję od razu lotu B777 z Doha do Hanoi jedynie ze stopem w Bangkoku, ale jednak bardzo chciałem spróbować lotu A380, szczególnie, że różnica w cenie była na poziomie... 8 PLN:)

Lot zaklepany na 29 października, wcześniej PolskiBus, aby dojechać do Wawy i kimnąć się u znajomych. Wyjechałem PB o 14 z Lublina, na Wilanowskiej byłem ok 17, do znajomych dotarłem ok 18 z niemałymi przygodami, ponieważ walizka, która miała wytrzymać 30 kg... nie wytrzymała;) Więc mała nerwówka i ok. 19 szybki marsz do Carrefoura po nową walizkę i przepakowywanie wszystkiego. Wolałem nie ryzykować i wydać te dwie stówki na nową walizkę, gdyż w tej odpadło kółeczko i rączka;) Nowa sprawdziła się w 100%, no ale nie wybiegajmy w przyszłość.

29 października pobudka o 5 rano, przejazd SKM-ką z Dworca Wschodniego na Okęcie trwa ok pół godziny. Niesamowita wygoda, cena jedynie 4,40, wysiada się praktycznie w samym terminalu, znaki od razu prowadzą do odprawy. Przy odprawie Qatar Airways byłem ok. 7 rano. Odprawiałem się jako pierwszy. Wieczorem podczas pakowania coś mnie podkusiło by jeszcze raz sprawdzić wszystkie dokumenty i znalazłem błąd, który mógł spowodować niemałe problemy przy uzyskaniu wizy, otóż na moim zaproszeniu do Wietnamu istniała data przylotu na 30 LISTOPADA, a nie października. Szybki telefon do Wietnamu i o 5 rano na maila spłynęło poprawione zaproszenie. O to właśnie zaproszenie zostałem zapytany podczas odprawy na Okęciu. Wystarczyło pokazać je w jpg-u na telefonie, ale dzięki uprzejmości Pań z Qatar Airways udało mi się u nich w biurze wydrukować je, by mieć je fizycznie w ręku. Walizka ważyła 29 kg, jednak podręczny ok 12, a limit wynosi jedynie 7. Naprawdę za mało moim zdaniem, szczególnie, że sama moja walizka podręczna waży 3 kg NA PUSTO. Cóż to jest zatem 4 kg, jak sam laptop z ładowarką waży 2,5 kg. Postawiłem tą walizkę, Pani odparła, że sporo za dużo, jednak z uśmiechem na twarzy postanowiłem się lekko potargować mówiąc, że w głównym było nieco mniej, poza tym w środku mam jeszcze czteropaka na znieczulenie, kilka kanapek i aparat, który wyjmę jako dodatkowy bagaż podręczny, gdyż mam do tego prawo. Panie uśmiechnęły się i bez problemu puściły.

Odszedłem w ustronne miejsce, by skonsumować wspomniane piwko, aby lot przebiegał miło i... się zaczęło. Tak jak wspominałem latałem już mnóstwo razy, nie tylko z Okęcia, ale i z Lublina (a jak!), Rzeszowa, Krakowa, Wrocławia, Katowic, nigdy, ale to przenigdy nie miałem problemu, ani żaden z moich znajomych, aby móc wypić piwko na lotnisku. Tym razem było inaczej. Siadłem sobie zupełnie nie na widoku, gdzieś w kącie, koło mnie były dwie osoby, z czego jedna spała, a druga ze słuchawkami na uszach wgapiała się w laptopa. Jedyną osobą, która czasem się pojawiła była Pani sprzątaczka, nawet raz policja przeszła i się tylko popatrzyła gdy brałem łyka. Minęło kilka minut podszedł Pan dosyć duży, w ogóle go najpierw nie widziałem, gdyż sam zajęty byłem czymś na smartfonie i grubym głosem rzekł - PAN SCHOWA TO PIWO. Ja na to - od kiedy nie można pić alkoholu na lotnisku? PAN JEST NIEPOWAŻNY? Jestem jak najbardziej poważny, latam regularnie, nigdy nie miałem z tym problemu. Wyciągając krótkofalówkę i notes ponowił - SCHOWA PAN TO CZY MAM WOŁAĆ POLICJĘ? Proszę Pana, jaką policję? Co ja robię, siedzę w kącie piwo trzymam pod plecakiem, łyka wezmę raz na 3 minuty, aby lepiej się czuć w samolocie, dosyć źle znoszę lot, więc chcę się lekko znieczulić, czy Pan tego nie rozumie? CZWÓRKA POPROSZĘ NA SEKTOR (któryśtam). Ja mówię - Pan chyba żartuje, czy ja jestem jakimś wandalem? Czy ja robię problemy? Jest może 40 osób na całym lotnisku, a Panu przeszkadza, że pije piwo, które ma ledwo 3% alkoholu. Domyślam się, że jest to nielegalne, ale nie robię chyba żadnych problemów. WYLEJE PAN CZY MAM PISAĆ MANDAT? Mogę chociaż dopić? RAZ DWA. Nie potrafię przechylić puszki i wypić jej w sekundę. PONAWIAM WEZWANIE NA SEKTOR (jakiśtam) - znowu mówi do krótkofalówki. Oddaliłem się do toalety, dokończyłem w 10 minut piwo, wychodzę, a on nadal czeka. Co on chce? Myślę... Pan da dowodzik, spiszemy i będzie po problemie. Proszę Pana mówię, po jakim problemie? Kto tu robi problem? Tu nie ma żadnego problemu. Da Pan dowodzik, bo tym razem naprawdę wezwę policję. Pomyślałem kurde - to co on wcześniej NAPRAWDĘ nie wzywał? No dobra, dałem, spisał i otrzymałem pouczenie i drobną radę - Pan weźmie reklamówkę ze sklepu, owinie puszkę i pije, ale nie na kamerach... AHAAAAA. Tożto za moją głową piękna kamera obrotowa, nawet sztuk dwie. No dobra mówię - nie można było tak od razu, żebym z kamer sobie poszedł? Oddał dowód i poszedłem w drugie miejsce, otworzyłem drugie piwo, już w siatce i nie na kamerach, ledwo odstawiłem na ziemie przychodzi druga ekipa - NO TO ŁADNIE.... Ja na to - nie ładnie, tylko ja już się z wami dogadałem, z jakąś inną ekipą, dowodzik mój spisali, dali radę i pozwolili pić. Pani na to - to pewnie Darek... Ja mówię - nie wiem, może Darek, ja go nie legitymowałem, on mnie tak. Dobra to nie ma problemu, spokojnego lotu życzymy. Hehe. Dużo tego, ale chciałem się wygadać;)

Wracamy do samego lotu. Skończywszy piwko poszedłem do odprawy, sprawdzanie bez problemu, zakupiłem coś na bezcłówce i skierowałem się do odprawy paszportowej. Qatar właśnie usiadł na pasie startowym. Podjechał pod nasza bramkę, wysiadło sporo osób, sporo też czekało ze mną na lot. Potem się dowiedziałem że samolot był full. Na plecak dostałem żółtą nalepkę z napisem Transfer, która oznacza, że w Doha korzystam jedynie z przesiadki, zacząłem zwracać uwagę, kto ma podobną - miało 90% ludzi;) Wsiadłem do samolotu, miejsce przy oknie, dobry widok, obok dwóch kompanów, spali prawie całą drogę, ja od razu zacząłem się bawić komputerkiem. Masa filmów, bajek, seriali, muzyki, sporo arabskiej, indyjskiej, afrykańskiej, ale było też trochę klasyków typu Terminator, Pocahontas, Goodfellas, czy Szybcy i Wściekli. Ruszyliśmy spod terminala, sporo czekaliśmy, bo jakaś fala lądowań nadeszła. W końcu odpalił rakiety, krótki rozbieg, od razu skręcił w prawo na południe, schował podwozie, skrzydła i wbijał się w górę. Zapięcie pasów zniknęło dosyć szybko i panie stewardessy rozpoczęły serwis. Na przekąskę dostałem kurczaka w jakimś czerwonym sosie, ciężko powiedzieć co to było, wyczuwałem sporo imbiru, ale nie wiem, co robiło czerwoną barwę, może sos tikka? Do tego ryż, trochę duszonych warzyw, ciasteczko i woda w plastikowym kubeczku. Dosyć smaczne, ale mogłoby być więcej jak na 6 godzin lotu. Fakt - whisky z colą można się opić do woli. Z prawej strony gdzie siedziałem miałem piękny widok na całe Karpaty, zaczynając od Polski aż po Rumunię, dzięki TV przed moim nosem i kilku kubeczkach whisky lot przebiegał szybko, bez żadnych turbulencji, nie wiadomo kiedy znaleźliśmy się nad Morzem Czarnym, następnie nad Turcją. Słońce na maksa raziło, większość pozamykała okna, bo było bardzo jasno, co jakiś czas lekko je uchylałem, widziałem jedynie pustynię, zbliżaliśmy się, pustynia nadal się ciągnęła, na dole widziałem jedynie gigantyczne pola naftowe, rafinerie, porty z wielkimi tankowcami, zbliżaliśmy się do Doha - olbrzymie biurowce, masa światełek. Nie robi to na mnie żadnego wrażenia, wiem, że miasta typu Doha, Dubai to miasta bez duszy. Zbudowane w 20 lat na pustyni za gigantyczne pieniądze z ropy. Miasta bez serca, historii, zrobione na siłę, żeby gdzieś te pieniądze wydać. Może i wygląda to bajkowo, ale ja się nie nabieram na takie sztuczności. Wylądowaliśmy, wyszliśmy z samolotu, od razu buchnęło na nas mega gorące powietrze - było ok 32 stopni o 18, noc już w pełni, obsługa w swetrach;) Skierowaliśmy się do napisu Transfer, do Arrival mało kto poszedł. Większość ludzi z samolotu widziałem na terminalu. Kontrola praktycznie żadna, miałem alkohol z Okęcia, nikt nawet się nie zainteresował. Mogłem pewnie wziąć nóż z obiadu, pewnie też by to nikogo nie interesowało. Terminal duży, ale też przesyt pieniędzy i bogactwa na każdym kroku. Minus? Brak ładowarek lub też gniazdek jakie są w Europie. Skoro już tak się nastawiają na tranzyt pomiędzy Europą a Azją to mogliby zrobić, bo większość z nas ganiała za ładowarkami. Tak! Pomyślicie - co za ludzie, nie potrafią wytrzymać bez telefonu. Jednak dobrze jest poinformować rodzinę i najbliższych, że się doleciało, kiedy leci się prawie na drugi koniec świata. Jedyna opcją jest ładowanie z monitorów, które stoją w sektorach do internetu i można podpiąć się pod USB, tyle, że w 30 minut naładowałem 7% baterii. Prąd jest bardzo słaby. Mozna kupić przejściówkę na lotnisku, ale kosztuje 25 dolarów, trochę dużo jak za jedno ładowanie. Dopiero później udało mi się na siłę podpiąć do jakiegoś gniazdka w toalecie i coś podładować.

Czekania w Doha miałem ok 3 godzin, udałem się pod swoją bramkę, odprawa trwała już jakiś czas, postanowiłem coś jeszcze przekąsić z Polski, doładować telefon ile się tylko da i również pójść do odprawy na Aibusa A380, o którym tak marzyłem, by się przelecieć. Z terminalu w ogóle go nie widziałem, zasłaniała go ściana, widać było jedynie kawałek ogona, fakt - gigantyczny. Wszedłem do środka, Panie wskazały mi miejsce, korzystając z tego, że w środku było mało osób postanowiłem nieco go pozwiedzać. Zanim doszedłem do skrzydeł minęły dobre 2 minuty. Do końca już mi się nie chciało iść. No jest gigantyczny, robi naprawdę wrażenie. Minusem jest to, że boarding trwa naprawdę długo, od momentu wejścia do samolotu czekaliśmy dobre 2 godziny, co jakiś czas kapitan przepraszał, że jeszcze nie wszyscy weszli, jeszcze nie załadowano całego cargo, jeszcze kończą tankowanie itd. Duży samolot to i potrwać musi. W końcu wszyscy weszli, usiedli i zaczęli go wypychać. Zapoznałem się już z elektroniką. Start mieliśmy o 21 czasu lokalnego. Siedziałem prawie na samym przodzie. Nie słyszałem praktycznie silników, jedynie lekki szum. Mozolnie zaczął jechać na pas startowy, na ekranach pojawiła się kamera na ogon, niestety była noc, więc widać było jedynie migające światełko. W końcu odpalił silniki i ruszył. Rozbieg miał bardzo długi. Nic dziwnego, waży swoje, plus również był cały pełny, nawet był overbooking, więc kilka osób poszło do pierwszej klasy - CZEMU TO NIE BYŁEM JA!!!??? W końcu się podniósł. To jest niesamowite jak kilkaset ton wznosi się w powietrze niczym papierowy samolocik. Tyle razy latałem i mimo, ze rozumiem zasady latania to nadal mnie to fascynuje. Super Jumbo skręcił lekko w lewo i już ustawiliśmy się na wschód. Na moim monitorku leciała trzecia część Władcy Pierścieni, niestety wersja okrojona. Zaczynałem robić się śpiący to też poprosiłem Panią o whisky z colą, po konsumpcji spróbowałem się przespać, niestety, nad Indiami zaczęły się spore turbulencje, które trwały dobre dwie godziny. Jak takim kolosem tak rzucało to boję się pomyśleć, co by było z małą awionetką lub chociażby z B737. Trzęsło sporo, nie lubię tego bardzo. Pasy zapięte cały czas, serwis nie chodził po samolocie. Musieli go przerwać, przed telepaniem udało im się dotrzeć do mnie. Mieliśmy do wyboru rybę, kurczaka i coś jeszcze, wziąłem kurczaka, bardzo dobry, w super sosiku, na deser ciastko truskawkowe i trochę gotowanych warzyw, ale co to były za warzywa to mi ciężko zidentyfikować. Po obiadku cisza na pokładzie i tylko jęknięcia ludzi pod nosami kiedy się skończy to telepanie. Nad Zatoką Bengalską nadal telepało, ale już w dalszej jej części w końcu się uspokoiło. Na wyluzowanie poprosiłem o drugą whisky i na pół godziny udało mi się zdrzemnąć. Lądowaliśmy o świcie w Bangkoku. Byłem tak śpiący, że mało mnie w sumie ten Airbus fascynował. Ogólnie to musze stwierdzić, że było mi naprawdę niewygodnie. Siedziałem z przodu, gdzie monitor miałem wysuwany z fotela, o który cały czas ktoś zaczepiał, nóg nie miałem o co oprzeć, jedynie o ściankę z przodu, jednak po 20 minutach trzymania ich w górze zaczynały mi cierpnąć i czułem wielkie mrowienie. Pan obok postanowił zająć cały podłokietnik i spał całą drogę, więc mu nie przeszkadzałem. No ale jakoś poszło. Wydaje mi się, że plusem małych samolotów typu B737 lub A320 jest to, że ludzie już wsiadają ze świadomością - aha, mały samolot to nie można chodzić, tylko siedzieć, ewentualnie raz czy dwa do kibelka i ok, a tu w dużym jest kilka korytarzy, można postać, pogadać, przez to też ludzie po prostu ciągle chodzą w tą i z powrotem. Wiele twarzy mnie mijało kilkukrotnie. Fakt, że też jest to dosyć długi lot i nawet na komunikatach pojawia się info, by raz na godzinę się przejść w tą i z powrotem. Mimo wszystko z Super Jumbo wyszedłem cały połamany, doczołgałem się o terminalu w Bangkoku myśląc jedynie o 2 metrach kwadratowych płaskiej powierzchni. Wychodząc wziąłem sobie kocyk, który dostałem podczas lotu, przy wyjściu spytałem się pań, czy mogę go wziąć, one na to - "udamy, że nic nie widzimy". Jakież było ich zdziwienie gdy otwierałem plecak i wkładałem kocyk, gdzie w środku już znajdował się.... kocyk z pierwszego lotu Qatarem;))) Ogarnął je tylko śmiech, wiedzą przecież, że ludzie wynoszą to na potęgę, a kocyk jest wielkości 1x2 metry, bardzo cienki z resztą, ale żeby przykryć nogi jak komuś jest chłodno podczas lotu to wystarczy. Podusię też jedną przytuliłem i zestaw kosmetyków.

W Bangkoku po raz kolejny skierowałem się na strzałeczki Transfer. Od razu do odprawy, tutaj już czepili się alko z Polski i wody, którą dostałem w A380. Kazali dopić albo wyrzucić, wziąłem kilka łyków i wyrzuciłem. Nie lubię marnować wody, ale cóż. Przepisy. Była 7 rano, lot do Hanoi miałem o 12.50. Oczy mi się kleiły, poszukałem kilku wolnych miejsc, położyłem głowę na plecaku, torbę oparłem pod nogami i próbowałem zasnąć. Hałas jest cały czas, a to jakaś froterka, a to pani z miotłą, a to megafon, że jakiś Chińczyk się spóźnia na lot, więc zasnąć było trudno, a to znalazła mnie jakaś Wietnamka, która gdzieś podsłuchała moją rozmowę z sąsiadem, że lecę do Hanoi i łamaną angielszczyzną próbowała coś ze mną rozmawiać, jednak mówiła tak niewyraźnie ciągle się śmiejąc, że kompletnie nic nie rozumiałem, mimo, że mam certyfikat B2 i 3 lata spędzone na Wyspach. Jak już sobie poszła i znalazła inną ofiarę to próbowałem zasnąć. Udawało mi się nawet kilka minut to zrobić, profilaktycznie nastawiłem budzik na 11. O tej tez porze postanowiłem skorzystać z porannej toalety i udać się do odprawy. Samolot już czekał, był to Boeing 777. Nie wiem czemu, ale darzę ten samolot ogromną sympatią, uwielbiam jego potrójne wózki, ogrom skrzydeł i robi na mnie wrażenie to, że jest największym dwusilnikowym odrzutowcem. Odprawa trwała szybko, ledwo wszedłem, a już zaraz wypychali samolot. To był ten samolot, który również leciał z Doha, a miał jedynie StopOver w Bangkoku i dobierał pozostałych pasażerów. Widać było, że samolot jest nieposprzątany, a przynajmniej nie do końca, leżało sporo kubków, papierków, koce, poduszki. Obok mnie siedziała parka Tajów, spytałem po angielsku, czy mogę odzyskać moje słuchawki, gdyż Pan Tajec wziął dwie pary, niby nic nie rozumiał, a chamsko nie chciałem mu zabierać, to też spytałem Pani stewardessy, czy mogę dostać nowe słuchawki, Pani na to, że przecież tu są dwie pary, no tak mówię, ale one są u pana, a pan ani w ząb po angielsku, mówi pani po tajsku? Aaaa, nie mówię, ale to trzeba tak! Cap za jego słuchawki i mi je dała. Pan myślałem, że da mi w zęby, jakiś totalnie nie kumaty. Po angielsku nie rozumie, na migi też nie, to trzeba było pokazać o co chodzi. W końcu sczaił, bo chyba jego kompanka mu wytłumaczyła i się tylko uśmiechnął. Lot krótki, 1,30h, w serwisie jedynie kanapka i ciastko, woda w plastiku. Ledwo start, trochę lotu i zaraz lądowanie. No ale ogrom skrzydeł 777 robi swoje. Są prawie 2 razy dłuższe niż w 737. I pracują całe. Pięknie chodzą te wszystkie lotki, stateczniki, widać, że to skrzydło jest cały czas aktywne. Czuć niesamowitą nośność dzięki ogromnym skrzydłom. Taki plus, a minus taki, że zasłaniają wszystko, mało co widać na dole, a widać było jedynie ogrom dżungli nad Tajlandią, Laosem i Wietnamem. Lotnisko w Hanoi stosunkowo małe, to w Sajgonie (dzisiaj Ho Chi Mihn) jest 3 razy większe. Mało ludzi, kilka samolotów przy gatach. Głównie Vietnam Airlines, ale też trochę egzotyków, totalnie nam w Europie nie znanych, typu TigerAir itp. W końcu mój tranzyt się skończył, trzeba było udać się do Arrival, na pokładzie dostaliśmy jeszcze oświadczenie zdrowia do wypełnienia, którego nikt nie sprawdza, a jedynie dają pieczątkę. Idzie się potem do Immigration, tam składa się wniosek, daje zdjęcie, paszport i zaproszenie. Ja czekałem ok 30 minut, aż mnie wezwą, wiza kosztuje 45 dolców i wbijana jest w paszport. Jest to wiza typu Single. Tzn, że jeśli opuścisz Wietnam nawet na pół godziny to musisz wyrobić kolejną taką wizę. Potem z tym przechodzi się odprawę, schodzi na dół i tam odbiera się bagaże. Walizka doleciała cała, w jednym kawałku, bez zniszczeń. Zmęczony, spocony, ale pełen wrażen udałem się na postój Taxi.

Dziękuję za przeczytanie artykułu.

Komentarze

Komentowanie dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy