Felieton: Co z tym Eurolotem?
Reklama
Co z tym Eurolotem? - pytają mnie coraz częściej znajomi i czytelnicy. Nie bez powodu. Po kilku tygodniach od debiutu nowej siatki połączeń międzynarodowych przewoźnik ma spore problemy z wydajnością operacyjną. Nagminne stały się opóźnienia rejsów, pasażerowie nierzadko czekają wiele godzin na odlot. Trudno tego nie zauważyć.
Na każdym kroku widać, że przewoźnik przywiązuje dużą wagę do jakości swojego produktu. Jest wiele elementów, które czynią podróż Eurolotem po prostu wygodną – począwszy od uruchamianej już 72 godziny przed planowanym lotem odprawy internetowej, przez smaczny poczęstunek na pokładzie aż po nowatorski – przynajmniej jak na nasze warunki – pomysł na uprzyjemnienie pasażerom czasu spędzonego w samolocie dzięki udostępnianym przez załogę iPadom.
Do tego trzeba dołożyć zalety najnowszej maszyny we flocie przewoźnika. Bombardier Q400 całkiem dobrze spisuje się na dwugodzinnej trasie i zapewnia przyzwoity komfort lotu. Dla przeciętnego pasażera jest on mniej więcej porównywalny do oferowanego np. przez Embraera 170.
I wreszcie, tym razem moje loty odbyły się niemal idealnie o czasie.
Skutki są łatwe do przewidzenia. Nie ma praktycznie dnia, aby załogi nie czekały na samoloty, albo samoloty na załogi żeby wykonać następne loty. Rejsy są permanentnie opóźnione, zdarzają się odwołania z powodów operacyjnych. Niektórzy pasażerowie muszą spędzać po 7-8 godzin na lotnisku w nadziei, że w końcu wyruszą do celu...
Chyba więc nie przesadzę, jeżeli napiszę, że latanie Eurolotem zaczęło przypominać grę w ruletkę. Nie wiadomo kto poleci o czasie, a kto będzie musiał poczekać. Sytuacja tylko pozornie jest zabawna.
Regularne poślizgi dotyczą zarówno rejsów międzynarodowych z Krakowa, Gdańska czy Warszawy, jak i szczególnie wrażliwych na wszelkie opóźnienia pasażerów lotów w komunikacji krajowej. Przy okazji cierpi także reputacja LOT-u, dla którego Eurolot, w natłoku własnych problemów, nieterminowo realizuje niektóre rejsy.
Czy to coś zmienia w sytuacji pasażera, który spiesząc się na spotkanie w Gdańsku albo chcąc rozpocząć weekend we Florencji jest skazany na wielogodzinne zwiedzanie lotniska w Krakowie?
Nie. I niewiele go obchodzi, czy rejs jest opóźniony na skutek braków we flocie, błędów w planowaniu czy złej logistyki.
O ile każdy, kto w miarę często podróżuje samolotem jest w stanie zaakceptować zdarzające się problemy, trudno raczej o wyrozumiałość dla przewoźnika, który w pełni świadomy swoich słabości nie nadąża z realizacją stworzonej przez siebie siatki połączeń. A od pewnego czasu znakiem rozpoznawczym Eurolotu stają niestety regularne opóźnienia!
Niezły serwis…
Zacznę jednak od pochwał. Kilka dni temu miałem okazję przetestować Eurolot na trasie z Krakowa do Amsterdamu. I uczciwie muszę przyznać, że spotkało mnie miłe zaskoczenie.Na każdym kroku widać, że przewoźnik przywiązuje dużą wagę do jakości swojego produktu. Jest wiele elementów, które czynią podróż Eurolotem po prostu wygodną – począwszy od uruchamianej już 72 godziny przed planowanym lotem odprawy internetowej, przez smaczny poczęstunek na pokładzie aż po nowatorski – przynajmniej jak na nasze warunki – pomysł na uprzyjemnienie pasażerom czasu spędzonego w samolocie dzięki udostępnianym przez załogę iPadom.
Do tego trzeba dołożyć zalety najnowszej maszyny we flocie przewoźnika. Bombardier Q400 całkiem dobrze spisuje się na dwugodzinnej trasie i zapewnia przyzwoity komfort lotu. Dla przeciętnego pasażera jest on mniej więcej porównywalny do oferowanego np. przez Embraera 170.
I wreszcie, tym razem moje loty odbyły się niemal idealnie o czasie.
… i "niemoc" operacyjna
No właśnie. Punktualność to ta druga, zdecydowanie mniej optymistyczna strona medalu. Ostatnie tygodnie dobitnie pokazały, że Eurolot nie radzi sobie z opanowaniem siatki połączeń. Gdy w połowie czerwca zainaugurował kolejne rejsy okazało się, że nie jest wystarczająco dobrze przygotowany do takiego zwiększenia mocy operacyjnej.Skutki są łatwe do przewidzenia. Nie ma praktycznie dnia, aby załogi nie czekały na samoloty, albo samoloty na załogi żeby wykonać następne loty. Rejsy są permanentnie opóźnione, zdarzają się odwołania z powodów operacyjnych. Niektórzy pasażerowie muszą spędzać po 7-8 godzin na lotnisku w nadziei, że w końcu wyruszą do celu...
Chyba więc nie przesadzę, jeżeli napiszę, że latanie Eurolotem zaczęło przypominać grę w ruletkę. Nie wiadomo kto poleci o czasie, a kto będzie musiał poczekać. Sytuacja tylko pozornie jest zabawna.
Regularne poślizgi dotyczą zarówno rejsów międzynarodowych z Krakowa, Gdańska czy Warszawy, jak i szczególnie wrażliwych na wszelkie opóźnienia pasażerów lotów w komunikacji krajowej. Przy okazji cierpi także reputacja LOT-u, dla którego Eurolot, w natłoku własnych problemów, nieterminowo realizuje niektóre rejsy.
Nie tędy droga
Można oczywiście przerzucać się szczegółowymi statystykami, usprawiedliwiać powody opóźnień i twierdzić, że wszystkim liniom lotniczym przytrafiają się mniejsze i większe wpadki.Czy to coś zmienia w sytuacji pasażera, który spiesząc się na spotkanie w Gdańsku albo chcąc rozpocząć weekend we Florencji jest skazany na wielogodzinne zwiedzanie lotniska w Krakowie?
Nie. I niewiele go obchodzi, czy rejs jest opóźniony na skutek braków we flocie, błędów w planowaniu czy złej logistyki.
O ile każdy, kto w miarę często podróżuje samolotem jest w stanie zaakceptować zdarzające się problemy, trudno raczej o wyrozumiałość dla przewoźnika, który w pełni świadomy swoich słabości nie nadąża z realizacją stworzonej przez siebie siatki połączeń. A od pewnego czasu znakiem rozpoznawczym Eurolotu stają niestety regularne opóźnienia!
Położenie Eurolotu jest tym bardziej delikatne, że jego pomysł na rozwój był dość odważny i zarazem ryzykowny, a o miejsce na rynku musi walczyć z nie do końca przewidzianą konkurencją. Fala nieregularności mu w tym nie pomoże bo nie buduje ani zaufania wśród klientów ani dobrej opinii o przewoźniku.
Ciągle mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja i wkrótce wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Zwłaszcza, że gdyby nie zawirowania z punktualnością rejsów trudno byłoby coś Eurolotowi zarzucić.
Oby tylko pasażerom starczyło cierpliwości w oczekiwaniu na uzdrowienie sytuacji.
Marek Stus
Fot. Piotr Bożyk
Ciągle mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja i wkrótce wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Zwłaszcza, że gdyby nie zawirowania z punktualnością rejsów trudno byłoby coś Eurolotowi zarzucić.
Oby tylko pasażerom starczyło cierpliwości w oczekiwaniu na uzdrowienie sytuacji.
Marek Stus
Fot. Piotr Bożyk