Bliżej świata: Kontrastowe Indie cz. III
Reklama
Reportaż Andrzeja Hładija "Kontrastowe Indie" zainspirował Marka Masłowca, naszego stałego czytelnika do napisania własnej relacji uzupełniającej poprzednie. Zapraszamy na trzecią część indyjskiego "Bliżej świata".
Bliżej świata: Kontrastowe Indie cz.I
Bliżej świata: Kontrastowe Indie cz.II
Indie są takie, jakimi je sami odczujemy podczas naszych podróży. Wzbudzające mieszane uczucia i skrajne emocje. Egzotyczne, a takie zwyczajne; proste, a jakże zagmatwane. Indie to kraj olbrzymich kontrastów z wielkim potencjałem turystycznym.
Oficjalne hasło promocyjne brzmi "Incredible India" - czyli niesamowite Indie. Każda wizyta w tym kraju będzie inna i każdy odwiedzający będzie miał inny worek wrażeń i wspomnień.
Podczas mojej ostatniej podróży miałem okazję zobaczyć kilka odmiennych miast i zakątków, więc te kontrasty były dla mnie jeszcze bardziej widoczne.
Rozpoczęliśmy od największego i najludniejszego miasta, centrum kulturalnego i biznesowego, marzenia wielu Hindusów – Mumbaju. Olbrzymia, niemal 20-milionowa aglomeracja jest również stolicą stanu Maharasthra. Wciąż używana nazwa Bombaj została oficjalnie zmieniona w 1995 roku by „zapomnieć o brytyjskiej kolonialnej przeszłości”. Z Mumbaju właśnie, spod Bramy Indii (Gateway of India) wypłynęli ostatni brytyjscy żołnierze w 1947 roku. Kilka lat temu, luksusowy hotel Taj Mahal był miejscem krwawych zamachów terrorystycznych, w których zginęło ponad 170 osób. To wydarzenie spowodowało, że obecnie całe miasto, a w szczególności atrakcje turystyczne jest pełne policji i wojska, a do hotelu nie wejdzie się bez kontroli bezpieczeństwa podobnej jak na lotniskach.
My spędziliśmy zaledwie 3 dni w tym chaotycznym mieście i jest to wystarczająco jak na pierwszy raz. Z pewnością jednak wrócę tam by to miasto nieco dokładniej poznać.
Dla większości przyjezdnych pierwszym punktem programu zwiedzania jest wspomniana wcześniej Brama Indii. Po kilku minutach „cykania” obowiązkowych fotek i pierwszych lekcji unikania „sprzedawców wszystkiego” udaliśmy się na wyspę Elephanta.
Niezbyt stabilne łódki odpływają zza tej słynnej budowli co kilkanaście minut. Za dodatkową opłatą można mieć miejsce na górnym pokładzie, skąd są nieco lepsze widoki. Warto wybrać łódkę z zadaszeniem, bo jest to ok. godzinny rejs. Po zacumowaniu w maleńkim porcie bardzo panicznie cały tłum próbuje załadować się do niewielkiej kolejki wąskotorowej by przejechać się nią zaledwie 5 min. Jeszcze kilka schodów i jesteśmy u wejścia do głównej atrakcji – Jaskiń Elephanta. Kryją one bogatą kolekcję ogromnych hinduistycznych i buddyjskich posągów różnych bóstw. Powstały ok. V-VIII w., a w 1987 kompleks ten został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Warto uważać na wszędobylskie i bezczelne małpy, które za nic mają sobie zasady dobrego wychowania i wszystko, co jest w naszych rękach jest potencjalnym łupem.
Wyspa jest popularnym celem weekendowych wypadów mieszkańców Mumbaju, którzy chcą odpocząć od szalonego miasta. Nie zdziwcie się, gdy będziecie kilka razy proszeni o zrobienie sobie zdjęcia z zupełnie obcymi osobami.
Jaskinie są zamknięte w poniedziałki. Na wyspie nie ma bankomatów, więc należy wziąć ze sobą niewielką ilość gotówki.
Wracając do centrum Mombaju podążamy dalej szlakiem ważnych kolonialnych budynków, które skrywają skarby minionych dziejów. Dzielnica Colaba jest świetną okazją by „zagubić się” i odkryć to wszystko zupełnie przypadkowo. Włócząc się po okolicy natkniemy się na sprzedawców książek, węgla drzewnego czy świeżego soku tłoczonego z trzciny cukrowej – jest to miasto różności. Obowiązkowym punktem programu jest budynek dworca kolejowego Chhatrapati Shivaji (zwany też Dworcem Wiktorii, królowej brytyjskiej). Ta wspaniała budowla (również na liście UNESCO) jest wciąż czynnym dworcem kolejowym i dziesiątki tysięcy osób każdego dnia przewija się przez niego. Warto się zatrzymać z boku by poobserwować szalony Mumbaj…
Na zakończenie dnia udaliśmy się jeszcze do dwóch świątyń – hinduistyczną kolorową Mahalakshmi oraz położony na pobliskim półwyspie muzułmański meczet Haji Ali.
Trzy dni w tym mieście to stanowczo za mało. Dużo różnego rodzaju atrakcji, od kulturalnych, kulinarnych po religijne czy imprezowe czekają na odkrycie. Wcześniej wspomniałem, że jest to olbrzymie miasto i nie wszystkie atrakcje można pieszo zwiedzić. Żółto-czarne taksówki są tanie, ale należy uzgodnić (lub mniej więcej ustalić) cenę z góry.
Ze względu na ograniczony czas i mocno napięty plan podróży odcinki między miastami pokonywaliśmy drogą lotniczą. Kupując z wyprzedzeniem można zaoszczędzić sporo pieniędzy, a wszystkie linie oferują opcje zakupu biletów on-line. Gdyby jednak ktoś miał problem z „europejską” kartą kredytową, na stronie www.cleartrip.com można je zakupić (również linie niskokosztowe), hotele i bilety kolejowe. Większość naszych lotów odbywała się na pokładach samolotów Jet Airways (9W) oraz dwóch bardziej ekonomicznych wersji JetLite oraz JetKonnect (obecnie jest tylko jedna, połączona marka JetKonnect).
Na indyjskich lotniskach należy pamiętać, że potwierdzenia, dokumenty, plakietki, pieczątki są WAŻNE. Bardzo ważne. Bez wydruku biletu i okazania paszportu nawet nie zostaniemy wpuszczeni do hali głównej lotniska, więc przygotujcie sobie wszystkie te dane. Lotnisko w Mumbaju (BOM) jest nowoczesne, czyste, przestronne, lecz jak całe Indie – nieco chaotyczne. Przy lotach krajowych również polecam być min. 2 godz. wcześniej – na wszelki wypadek. Nawet z wydrukowaną kartą pokładową często trzeba wystać się w kolejce do oddania bagażu lub sprawdzenia „dlaczego nas nie ma na liście”. Kontrola bezpieczeństwa (jedna z wielu po drodze) jest również czasochłonna i nieco odbiega od europejskich standardów. Papierowe przywieszki na bagaż podręczny są niezbędne i nie należy ich ignorować. Zanim wejdziemy do samolotu będą ostemplowane i sprawdzone przynajmniej 2-3 razy.
Po tych wszystkich atrakcjach w końcu byliśmy na pokładzie naszego samolotu Jet Airways do Delhi, a następnie JetLite do położonego przy granicy z Pakistanem Amritsaru (kod lotniska ATQ) Ale o tym następnym razem…
Marek Masłowiec
Fot. Marek Masłowiec
Bliżej świata: Kontrastowe Indie cz.I
Bliżej świata: Kontrastowe Indie cz.II
Indie są takie, jakimi je sami odczujemy podczas naszych podróży. Wzbudzające mieszane uczucia i skrajne emocje. Egzotyczne, a takie zwyczajne; proste, a jakże zagmatwane. Indie to kraj olbrzymich kontrastów z wielkim potencjałem turystycznym.
Oficjalne hasło promocyjne brzmi "Incredible India" - czyli niesamowite Indie. Każda wizyta w tym kraju będzie inna i każdy odwiedzający będzie miał inny worek wrażeń i wspomnień.
Podczas mojej ostatniej podróży miałem okazję zobaczyć kilka odmiennych miast i zakątków, więc te kontrasty były dla mnie jeszcze bardziej widoczne.
Rozpoczęliśmy od największego i najludniejszego miasta, centrum kulturalnego i biznesowego, marzenia wielu Hindusów – Mumbaju. Olbrzymia, niemal 20-milionowa aglomeracja jest również stolicą stanu Maharasthra. Wciąż używana nazwa Bombaj została oficjalnie zmieniona w 1995 roku by „zapomnieć o brytyjskiej kolonialnej przeszłości”. Z Mumbaju właśnie, spod Bramy Indii (Gateway of India) wypłynęli ostatni brytyjscy żołnierze w 1947 roku. Kilka lat temu, luksusowy hotel Taj Mahal był miejscem krwawych zamachów terrorystycznych, w których zginęło ponad 170 osób. To wydarzenie spowodowało, że obecnie całe miasto, a w szczególności atrakcje turystyczne jest pełne policji i wojska, a do hotelu nie wejdzie się bez kontroli bezpieczeństwa podobnej jak na lotniskach.
My spędziliśmy zaledwie 3 dni w tym chaotycznym mieście i jest to wystarczająco jak na pierwszy raz. Z pewnością jednak wrócę tam by to miasto nieco dokładniej poznać.
Dla większości przyjezdnych pierwszym punktem programu zwiedzania jest wspomniana wcześniej Brama Indii. Po kilku minutach „cykania” obowiązkowych fotek i pierwszych lekcji unikania „sprzedawców wszystkiego” udaliśmy się na wyspę Elephanta.
Niezbyt stabilne łódki odpływają zza tej słynnej budowli co kilkanaście minut. Za dodatkową opłatą można mieć miejsce na górnym pokładzie, skąd są nieco lepsze widoki. Warto wybrać łódkę z zadaszeniem, bo jest to ok. godzinny rejs. Po zacumowaniu w maleńkim porcie bardzo panicznie cały tłum próbuje załadować się do niewielkiej kolejki wąskotorowej by przejechać się nią zaledwie 5 min. Jeszcze kilka schodów i jesteśmy u wejścia do głównej atrakcji – Jaskiń Elephanta. Kryją one bogatą kolekcję ogromnych hinduistycznych i buddyjskich posągów różnych bóstw. Powstały ok. V-VIII w., a w 1987 kompleks ten został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Warto uważać na wszędobylskie i bezczelne małpy, które za nic mają sobie zasady dobrego wychowania i wszystko, co jest w naszych rękach jest potencjalnym łupem.
Wyspa jest popularnym celem weekendowych wypadów mieszkańców Mumbaju, którzy chcą odpocząć od szalonego miasta. Nie zdziwcie się, gdy będziecie kilka razy proszeni o zrobienie sobie zdjęcia z zupełnie obcymi osobami.
Jaskinie są zamknięte w poniedziałki. Na wyspie nie ma bankomatów, więc należy wziąć ze sobą niewielką ilość gotówki.
Wracając do centrum Mombaju podążamy dalej szlakiem ważnych kolonialnych budynków, które skrywają skarby minionych dziejów. Dzielnica Colaba jest świetną okazją by „zagubić się” i odkryć to wszystko zupełnie przypadkowo. Włócząc się po okolicy natkniemy się na sprzedawców książek, węgla drzewnego czy świeżego soku tłoczonego z trzciny cukrowej – jest to miasto różności. Obowiązkowym punktem programu jest budynek dworca kolejowego Chhatrapati Shivaji (zwany też Dworcem Wiktorii, królowej brytyjskiej). Ta wspaniała budowla (również na liście UNESCO) jest wciąż czynnym dworcem kolejowym i dziesiątki tysięcy osób każdego dnia przewija się przez niego. Warto się zatrzymać z boku by poobserwować szalony Mumbaj…
Na zakończenie dnia udaliśmy się jeszcze do dwóch świątyń – hinduistyczną kolorową Mahalakshmi oraz położony na pobliskim półwyspie muzułmański meczet Haji Ali.
Trzy dni w tym mieście to stanowczo za mało. Dużo różnego rodzaju atrakcji, od kulturalnych, kulinarnych po religijne czy imprezowe czekają na odkrycie. Wcześniej wspomniałem, że jest to olbrzymie miasto i nie wszystkie atrakcje można pieszo zwiedzić. Żółto-czarne taksówki są tanie, ale należy uzgodnić (lub mniej więcej ustalić) cenę z góry.
Ze względu na ograniczony czas i mocno napięty plan podróży odcinki między miastami pokonywaliśmy drogą lotniczą. Kupując z wyprzedzeniem można zaoszczędzić sporo pieniędzy, a wszystkie linie oferują opcje zakupu biletów on-line. Gdyby jednak ktoś miał problem z „europejską” kartą kredytową, na stronie www.cleartrip.com można je zakupić (również linie niskokosztowe), hotele i bilety kolejowe. Większość naszych lotów odbywała się na pokładach samolotów Jet Airways (9W) oraz dwóch bardziej ekonomicznych wersji JetLite oraz JetKonnect (obecnie jest tylko jedna, połączona marka JetKonnect).
Na indyjskich lotniskach należy pamiętać, że potwierdzenia, dokumenty, plakietki, pieczątki są WAŻNE. Bardzo ważne. Bez wydruku biletu i okazania paszportu nawet nie zostaniemy wpuszczeni do hali głównej lotniska, więc przygotujcie sobie wszystkie te dane. Lotnisko w Mumbaju (BOM) jest nowoczesne, czyste, przestronne, lecz jak całe Indie – nieco chaotyczne. Przy lotach krajowych również polecam być min. 2 godz. wcześniej – na wszelki wypadek. Nawet z wydrukowaną kartą pokładową często trzeba wystać się w kolejce do oddania bagażu lub sprawdzenia „dlaczego nas nie ma na liście”. Kontrola bezpieczeństwa (jedna z wielu po drodze) jest również czasochłonna i nieco odbiega od europejskich standardów. Papierowe przywieszki na bagaż podręczny są niezbędne i nie należy ich ignorować. Zanim wejdziemy do samolotu będą ostemplowane i sprawdzone przynajmniej 2-3 razy.
Po tych wszystkich atrakcjach w końcu byliśmy na pokładzie naszego samolotu Jet Airways do Delhi, a następnie JetLite do położonego przy granicy z Pakistanem Amritsaru (kod lotniska ATQ) Ale o tym następnym razem…
Marek Masłowiec
Fot. Marek Masłowiec