W Locie nastanie związkokracja?
Reklama
Związki zawodowe chcą przejąć LOT. Jak informuje "Puls Biznesu", dwa związki, pięciu związkowców i dwie osoby fizyczne założyły wspólnie spółkę LOT Air. Tak jak inne podmioty może ona złożyć ofertę nabycia udziałów w polskim przewoźniku. I w tym celu spółka właśnie powstała.
Joanna Modzelewska, przewodnicząca-pełnomocnik zarządu Związku Zawodowego Pilotów Liniowych PLL LOT i członek zarządu LOT Air, ujawnia, że wejściem do spółki jest zainteresowanych kilku prywatnych inwestorów. Wespół z nimi związkowcy mogliby złożyć korzystną ofertę i przejąć większościowe udziały.
Miesiąc temu opisywaliśmy, jak wielką rolę w Locie już teraz odgrywają związki zawodowe. Celność naszego tekstu najlepiej obrazuje, że już na drugi dzień sprostowanie do redakcji przysłała Elwira Niemiec, szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego. Mimo tego, że Niemiec odnosiła się do wielu punktów podniesionych w artykule, nie sprostowała dwóch najważniejszych. Po pierwsze, że związki zawodowe lepiej niż o interes firmy lub pracowników dbają o swój własny, a po drugie, że poparcie dla ich działań jest malejące. Tę drugą informację potwierdza zresztą fakt, że referendum strajkowe prowadzone przez ZZPP jest wciąż przedłużane, bo zbyt mało członków załóg oddaje głos.
Teraz związki odchodzą od biernej krytyki działań zarządu i obstrukcji w postaci groźby strajku. Chcą same decydować o działalności LOT-u.
Można mieć spore wątpliwości co do tego, czy faktycznie znajdzie się prywatny - i to duży - inwestor chętny, by dofinansować przejęcie linii przez związkowców. Dla większości przedsiębiorców zaletą jest raczej brak lub słabe związki. To zresztą jedna z przewag konkurencyjnych Eurolotu nad LOT-em.
Ale niechby się znalazł. Opierając się na postulatach związkowców można pokusić się o prognozę, jak zarządzany byłby LOT pod ich jarzmem:
Wzrosłyby wynagrodzenia, co dla załóg byłoby z pewnością zaletą - pytanie tylko, czy nie ponad finansowe możliwości przewoźnika. Mniejsze byłoby zatrudnienie w kierownictwie, co firmie mogłoby pomóc, gdyby równocześnie obciąć etaty w całej administracji. Ale związki raczej nie są znane z racjonalnego podejścia do redukcji zatrudnienia na stanowiskach szeregowych.
Niewątpliwą zaletą byłoby to, że pracownicy LOT-u mogliby spełnić swój postulat unormowania i uzgodnienia z międzynarodowymi przepisami warunków pracy. Trudno tylko powiedzieć, na ile skuteczne w realizacji swoich roszczeniowych tez byłyby związki. Zwłaszcza, gdy w końcu dotarłoby do nich, że olbrzymiej większości z nich (pomijając te, gdzie LOT jest na bakier z prawem pracy i standardami w międzynarodowym lotnictwie) zadłużone konta linii już nie uciągną.
A nadal byłaby to prywatyzacja. Czyli koniec wsparcia ze strony Skarbu Państwa i pełna odpowiedzialność za własne wyniki finansowe. Z bankructwem i utratą pracy włącznie. A to coś, co chwilowo kierownictwu związków z pewnością nie grozi, bo z LOT-u łatwiej byłoby zwolnić samoloty niż ich.
Przejaskrawione może trochę propozycje powstały w oparciu o postulaty i wypowiedzi kierownictwa różnych LOT-owskich związków zawodowych. Być może, gdyby LOT Airowi udało się przejąć firmę, kierunek rozwoju byłby zupełnie inny. Ale jakby miało się to do wiarygodności związkowców, którzy znani są przecież z zdeterminowanej, nieustępliwej i konsekwentnej walki o swoje postulaty z zarządem, ministerstwem i wszystkimi innymi przeszkodami?
Choć dopiero teraz sprawa ujrzała światło dzienne, spółka LOT Air istnieje już od kwietnia. Brak jakichkolwiek działań wskazuje, że prywatni inwestorzy hurmem nie ciągną. Może to oznaczać, że pomysł demokracji związkowej i LOT Airu upadł w powijakach.
Tak czy inaczej, to pierwsza od dawna informacja, że ktoś jest zainteresowany nabyciem LOT-u. Pomijając fakt, że prywatyzacja spółki to nadal majacząca na horyzoncie równie odległym jak początek tęczy fatamorgana, trzeba postawić jedno pytanie. Czy lepszy taki właściciel - czyli związki - niż państwowy lub żaden? Choć w sumie odpowiadać nie trzeba, bo duże spółki, gdzie o zarządzaniu decydują pracownicy są równie nieefektywne, jak gdyby właściciela nie było żadnego.
Dominik Sipiński
Fot. Piotr Bożyk
Joanna Modzelewska, przewodnicząca-pełnomocnik zarządu Związku Zawodowego Pilotów Liniowych PLL LOT i członek zarządu LOT Air, ujawnia, że wejściem do spółki jest zainteresowanych kilku prywatnych inwestorów. Wespół z nimi związkowcy mogliby złożyć korzystną ofertę i przejąć większościowe udziały.
Miesiąc temu opisywaliśmy, jak wielką rolę w Locie już teraz odgrywają związki zawodowe. Celność naszego tekstu najlepiej obrazuje, że już na drugi dzień sprostowanie do redakcji przysłała Elwira Niemiec, szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego. Mimo tego, że Niemiec odnosiła się do wielu punktów podniesionych w artykule, nie sprostowała dwóch najważniejszych. Po pierwsze, że związki zawodowe lepiej niż o interes firmy lub pracowników dbają o swój własny, a po drugie, że poparcie dla ich działań jest malejące. Tę drugą informację potwierdza zresztą fakt, że referendum strajkowe prowadzone przez ZZPP jest wciąż przedłużane, bo zbyt mało członków załóg oddaje głos.
Teraz związki odchodzą od biernej krytyki działań zarządu i obstrukcji w postaci groźby strajku. Chcą same decydować o działalności LOT-u.
Można mieć spore wątpliwości co do tego, czy faktycznie znajdzie się prywatny - i to duży - inwestor chętny, by dofinansować przejęcie linii przez związkowców. Dla większości przedsiębiorców zaletą jest raczej brak lub słabe związki. To zresztą jedna z przewag konkurencyjnych Eurolotu nad LOT-em.
Ale niechby się znalazł. Opierając się na postulatach związkowców można pokusić się o prognozę, jak zarządzany byłby LOT pod ich jarzmem:
- załogi miałyby dodatkowy dzień aklimatyzacji, co według wyliczeń zarządu przewoźnika spowodowałoby dodanie 50 nowych etatów i proporcjonalnie zwiększyło koszty zatrudnienia;
- przywrócone zostałyby urlopy kondycyjne, ze skutkiem podobnym jak wyżej i dodatkową zabawą dla pracowników;
- zakończyłby się trwający od stycznia 2009 r. spór zbiorowy, bo prezes byłby wybrany przez związki, które zapewniałyby mu lojalne zaplecze pracowników;
- związki przestałyby kwestionować dane finansowe, rzekomo fałszowane przez prezesa, z powodu jak wyżej, a lawinowo rosnące straty byłyby niepodważalnymi danymi;
- w Locie ponownie zapanowałby zbiorowy układ pracy, ku powszechnej szczęśliwości niezwalnialnych pracowników, ich pęczniejących portfeli i komorników, którzy mieliby coraz więcej pracy dzięki wierzycielom przewoźnika;
- ocenę pracy personelu pokładowego wykonywałby sam personel, co zapewne gwarantowałoby jej dobry wynik. I niewątpliwie całkowity brak stronniczości.
Wzrosłyby wynagrodzenia, co dla załóg byłoby z pewnością zaletą - pytanie tylko, czy nie ponad finansowe możliwości przewoźnika. Mniejsze byłoby zatrudnienie w kierownictwie, co firmie mogłoby pomóc, gdyby równocześnie obciąć etaty w całej administracji. Ale związki raczej nie są znane z racjonalnego podejścia do redukcji zatrudnienia na stanowiskach szeregowych.
Niewątpliwą zaletą byłoby to, że pracownicy LOT-u mogliby spełnić swój postulat unormowania i uzgodnienia z międzynarodowymi przepisami warunków pracy. Trudno tylko powiedzieć, na ile skuteczne w realizacji swoich roszczeniowych tez byłyby związki. Zwłaszcza, gdy w końcu dotarłoby do nich, że olbrzymiej większości z nich (pomijając te, gdzie LOT jest na bakier z prawem pracy i standardami w międzynarodowym lotnictwie) zadłużone konta linii już nie uciągną.
A nadal byłaby to prywatyzacja. Czyli koniec wsparcia ze strony Skarbu Państwa i pełna odpowiedzialność za własne wyniki finansowe. Z bankructwem i utratą pracy włącznie. A to coś, co chwilowo kierownictwu związków z pewnością nie grozi, bo z LOT-u łatwiej byłoby zwolnić samoloty niż ich.
Przejaskrawione może trochę propozycje powstały w oparciu o postulaty i wypowiedzi kierownictwa różnych LOT-owskich związków zawodowych. Być może, gdyby LOT Airowi udało się przejąć firmę, kierunek rozwoju byłby zupełnie inny. Ale jakby miało się to do wiarygodności związkowców, którzy znani są przecież z zdeterminowanej, nieustępliwej i konsekwentnej walki o swoje postulaty z zarządem, ministerstwem i wszystkimi innymi przeszkodami?
Choć dopiero teraz sprawa ujrzała światło dzienne, spółka LOT Air istnieje już od kwietnia. Brak jakichkolwiek działań wskazuje, że prywatni inwestorzy hurmem nie ciągną. Może to oznaczać, że pomysł demokracji związkowej i LOT Airu upadł w powijakach.
Tak czy inaczej, to pierwsza od dawna informacja, że ktoś jest zainteresowany nabyciem LOT-u. Pomijając fakt, że prywatyzacja spółki to nadal majacząca na horyzoncie równie odległym jak początek tęczy fatamorgana, trzeba postawić jedno pytanie. Czy lepszy taki właściciel - czyli związki - niż państwowy lub żaden? Choć w sumie odpowiadać nie trzeba, bo duże spółki, gdzie o zarządzaniu decydują pracownicy są równie nieefektywne, jak gdyby właściciela nie było żadnego.
Dominik Sipiński
Fot. Piotr Bożyk