Pikieta związkowców LOT-u
Reklama
Wczoraj wieczorem (9.06) przed kancelarią premiera pikietowali związkowcy Polskich Linii Lotniczych LOT; w proteście udział wzięło kilkadziesiąt osób, a powodem jego przeprowadzenia były różnice zdań związkowców i władz LOT-u, dotyczące sposobu zarządzania firmą.
Związkowcy przekazali petycję do premiera Donalda Tuska, w której domagają się odwołania prezesa Sebastiana Mikosza oraz przewodniczącego Rady Nadzorczej PLL LOT Jacka Krawczyka. Według Elwiry Niemiec, przewodniczącej związku zawodowego personelu pokładowego, styl zarządzania firmą oraz sposób przeprowadzania restrukturyzacji, które uprawia Mikosz, są niedopuszczalne.
- Pan prezes konsekwentnie realizuje swoją politykę pozbywania się niewygodnych osób. Wprowadził nowy regulamin wynagradzania przy sprzeciwie większości związków lotowskich. Regulamin ten przewiduje zdecydowany wzrost wynagrodzeń wyższej kadry zarządzającej i spadek wynagrodzeń większości szeregowych pracowników - argumentowała dziennikarzom Niemiec.
Stefan Malczewski, przewodniczący NSZZ Solidarność w PLL LOT uważa, że władze spółki kompletnie unikają "dialogu społecznego". - Jesteśmy za dialogiem, a nie konfrontacją, jesteśmy gotowi do kompromisów dla dobra spółki, zanim prezes Mikosz ogłosi jej upadłość - stwierdził. Malczewski uważa również, że prezes narodowego przewoźnika utrudnia prowadzenie działalności związkowej.
Sebastian Mikosz, który pikiety nie pozostawił bez echa, odniósł się do wszystkich zarzutów, jakie są mu stawiane już od dłuższego czasu. Uważa, że są jak przysłowiowa "kula w płot". - Udało się m.in. zmniejszyć straty, zwiększyć liczbę pasażerów, wprowadzić nowe połączenia i wreszcie zacząć odzyskiwać udziały w rynku - powiedział dla Polskiej Agencji Prasowej, odnosząc się do petycji, w której napisano, iż "redukcja zatrudnienia nie daje i nie może dać spodziewanych efektów w postaci poprawy wyniku finansowego, gdyż firma, aby zaczęła zarabiać musi być dobrze zarządzania, musi walczyć o rynek, rozwijać siatkę połączeń".
- Rocznie spółka przeznacza 1 mln zł na działalność związków zawodowych. Zapytałem związki, czy są gotowe zrezygnować z tej kwoty, przeznaczając ją na pensje innych osób, które nie odeszłyby z firmy w ramach procesu restrukturyzacji. Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi - odbijał "piłeczkę" włodarz LOT-u. Po raz kolejny już podkreślono, co jak widać nie do wszystkich dociera, iż zarząd spółki odbył w ciągu sześciu ostatnich miesięcy 150 spotkań ze związkami zawodowymi, wytrącając zarzuty o "brak dialogu"; przypomniano, iż dzięki tym rozmowom uzgodniono zwolnienie 400 osób.
- Spoglądając na wyniki finansowe naszej firmy, należy odpowiedzieć na pytanie, czy pozwalają one na podnoszenie wynagrodzeń i przyznawanie dodatków finansowych, które od lat w LOT były rozbudowane - dodał Mikosz, odrzucając argumenty o obniżanie pensji.
- Istnienie związków zawodowych jest prawem pracowników. Związki zawodowe są tradycyjnym elementem struktury firmy. Podstawowym ich jednak prawem jest ochrona miejsc pracy pracowników, a nie próba zarządzania firmą, co w LOT często się zdarza - skwitował.
Związkowcy przekazali petycję do premiera Donalda Tuska, w której domagają się odwołania prezesa Sebastiana Mikosza oraz przewodniczącego Rady Nadzorczej PLL LOT Jacka Krawczyka. Według Elwiry Niemiec, przewodniczącej związku zawodowego personelu pokładowego, styl zarządzania firmą oraz sposób przeprowadzania restrukturyzacji, które uprawia Mikosz, są niedopuszczalne.
- Pan prezes konsekwentnie realizuje swoją politykę pozbywania się niewygodnych osób. Wprowadził nowy regulamin wynagradzania przy sprzeciwie większości związków lotowskich. Regulamin ten przewiduje zdecydowany wzrost wynagrodzeń wyższej kadry zarządzającej i spadek wynagrodzeń większości szeregowych pracowników - argumentowała dziennikarzom Niemiec.
Stefan Malczewski, przewodniczący NSZZ Solidarność w PLL LOT uważa, że władze spółki kompletnie unikają "dialogu społecznego". - Jesteśmy za dialogiem, a nie konfrontacją, jesteśmy gotowi do kompromisów dla dobra spółki, zanim prezes Mikosz ogłosi jej upadłość - stwierdził. Malczewski uważa również, że prezes narodowego przewoźnika utrudnia prowadzenie działalności związkowej.
Sebastian Mikosz, który pikiety nie pozostawił bez echa, odniósł się do wszystkich zarzutów, jakie są mu stawiane już od dłuższego czasu. Uważa, że są jak przysłowiowa "kula w płot". - Udało się m.in. zmniejszyć straty, zwiększyć liczbę pasażerów, wprowadzić nowe połączenia i wreszcie zacząć odzyskiwać udziały w rynku - powiedział dla Polskiej Agencji Prasowej, odnosząc się do petycji, w której napisano, iż "redukcja zatrudnienia nie daje i nie może dać spodziewanych efektów w postaci poprawy wyniku finansowego, gdyż firma, aby zaczęła zarabiać musi być dobrze zarządzania, musi walczyć o rynek, rozwijać siatkę połączeń".
- Rocznie spółka przeznacza 1 mln zł na działalność związków zawodowych. Zapytałem związki, czy są gotowe zrezygnować z tej kwoty, przeznaczając ją na pensje innych osób, które nie odeszłyby z firmy w ramach procesu restrukturyzacji. Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi - odbijał "piłeczkę" włodarz LOT-u. Po raz kolejny już podkreślono, co jak widać nie do wszystkich dociera, iż zarząd spółki odbył w ciągu sześciu ostatnich miesięcy 150 spotkań ze związkami zawodowymi, wytrącając zarzuty o "brak dialogu"; przypomniano, iż dzięki tym rozmowom uzgodniono zwolnienie 400 osób.
- Spoglądając na wyniki finansowe naszej firmy, należy odpowiedzieć na pytanie, czy pozwalają one na podnoszenie wynagrodzeń i przyznawanie dodatków finansowych, które od lat w LOT były rozbudowane - dodał Mikosz, odrzucając argumenty o obniżanie pensji.
- Istnienie związków zawodowych jest prawem pracowników. Związki zawodowe są tradycyjnym elementem struktury firmy. Podstawowym ich jednak prawem jest ochrona miejsc pracy pracowników, a nie próba zarządzania firmą, co w LOT często się zdarza - skwitował.