Kiedy linie lotnicze powinny rozpocząć swoje operacje?
Wydawałoby się, że linie lotnicze czekają tylko na zniesienie restrykcji dotyczących podróży lotniczych, ewentualnie ich ograniczenie. Wtedy ruszą do ponownej walki o pasażerów.
Reklama
Jednak nie - pozostaje jeszcze jeden drobiazg, linie muszą być przekonane, że przynajmniej w
kilkumiesięcznej perspektywie stanie się to opłacalne, a straty poniesione w miesiącach
rozruchowych nie będą ogromne. Oczywiście prognozowanie nie jest proste. Jak już wielokrotnie
pisaliśmy sytuacja jest zupełnie bez precedensu. Przewoźnicy nie mogą się opierać na
doświadczeniach z poprzednich kryzysów. W przypadku linii unijnych, przy podejmowaniu decyzji
istotne jest też dla nich to, iż, przynajmniej dotychczas, pomoc publiczna to nie były i nie są
prezenty, ale kredyty, które trzeba będzie spłacić. A to oznacza bardzo konserwatywne podejście
do kwestii ryzyka handlowego.
Świetnym przykładem jest tu Norwegian. Przewoźnik planuje rozpoczęcie normalnych operacji dopiero w przyszłym roku. Normalnych, ale przy znacznie mniejszych oferowaniu. Norwegian zdaje sobie sprawę, że ogromna część jego ruchu to pasażerowie nie-biznesowi, którzy w zdecydowanej większości mają, i mieć będą przez czas jakiś, inne priorytety niż podróże lotnicze. Norwegian musi też planować bardzo konserwatywnie, gdyż jeszcze przed pandemią jego sytuacja finansowa była bardzo trudna.
Linie niskobudżetowe wykorzystają najprawdopodobniej swoje ogromne zapasy gotówki i zdolności kredytowe, aby i rozruszać i testować rynek. W naszym regionie taka powinna być strategia i Ryanaira i Wizz Aira. Nie mogą też być zbyt ostrożni, gdyż wykorzysta to konkurent. Linie sieciowe są tu w nieco lepszej sytuacji. Część ich popytu jest w miarę sztywna. Ruch biznesowy i urzędniczy ruszy, choć niewątpliwie będzie, szczególnie w pierwszym okresie, co najmniej kilkunastu miesięcy, zdecydowanie mniejszy, niż przed pandemią.
Również wśród linii sieciowych można obecnie zaobserwować dość różne podejście do kwestii uruchomienia operacji. Charakterystyczne jest tu zachowanie KLM-u. Linia daje wyraźne sygnały, że jak tylko będzie to możliwe, to zacznie uruchamiać regularne połączenia, również do Polski. Dlaczego holenderski przewoźnik jest tak odważny. Najprawdopodobniej uważa, że jego ogromnym atutem, w walce konkurencyjnej z mniejszymi liniami, takimi, jak choćby LOT, jest bardzo rozbudowana siatka oraz zdolność i umiejętność pozyskiwania ruchu tranzytowego. Jest też przekonany, że dzięki bardzo dużej sprawności zarządczej i organizacyjnej potrafi świetnie sobie radzić z ograniczeniami i wymaganiami nakładanymi przez władze rządowe różnych krajów.
A LOT? Wygląda na to, że jest w miarę ostrożny. Obecnie planuje rozpoczęcie operacji dopiero w czerwcu, i to najpierw krajowych, a dopiero potem zagranicznych. Wynika to niewątpliwie z bardzo restryktywnej polityki polskiego rządu w odniesieniu do podróży międzynarodowych. Dużym, a właściwie chyba ogromnym, problem jest też katastrofa epidemiologiczna w USA. A to zdecydowanie największy rynek polskiej linii, jeżeli chodzi o podróże interkontynentalne. Ma on też ogromne znaczenie, jeżeli chodzi o ruch tranzytowy w bardzo wielu mniejszych portach w naszym regionie. Mówiąc po prostu, bez możliwości sprzedaży tranzytowych do i z USA połączenia te nie mają sensu.
W przypadku LOT-u ogromne znaczenie mają pytania o jego obecną kondycję finansową i o plany dotyczące formy i rozmiaru pomocy publicznej, o którą niewątpliwie będzie musiał się ubiegać. Tu nie wiemy praktycznie nic. A ta kwestia ma też niewątpliwie wpływ na plany linii dotyczące stopniowego uruchamiania operacji regularnych.
Z poruszanymi zagadnieniami wiąże się też hermetyczny, ale bardzo istotny problem funkcjonowania systemów revenue management – zarządzania wpływami. Mówiąc najprościej, prawie całkowicie decydują one według, jakich cen, w danym dniu, na danym rejsie sprzedawane są fotele, tak, aby wpływy z rejsu były jak największe. Prognozują krzywą popytu na podstawie danych historycznych. Ale teraz i przez wiele wiele miesięcy dane historyczne przestana mieć praktycznie jakąkolwiek wartość. Bieżące wpływy linii w dużym stopniu będą zależały od tego, jak sobie z tym problemem poradzą. A nie będzie to łatwe.
I kolejna sprawa. Między innymi z UE płyną sygnały, że przez określony czas, po ponownym uruchomieniu operacji linie lotnicze będą musiały wyłączyć znaczną cześć foteli ze sprzedaży, aby zachować bezpieczne odległości pomiędzy pasażerami. Zapominając nawet o ogromnych problemach operacyjnych, które wiązałyby się ze skutecznym egzekwowaniem tych ograniczeń kluczowe i tak jest proste pytanie handlowe. Czy liniom lotniczym będą opłacały się operacje, gdy koszt fotela do sprzedaży tak dramatycznie wzrośnie. I tak ich problemem będzie ogromnie stłumiony popyt. A wtedy to już nawet nie dramat, ale tragedia.
Trudno nie nawiązać do polskich problemów strategicznych. Bardzo niedawno z ust bardzo wysoko postawionego decydenta usłyszeliśmy, że nie ma żadnego powodu, aby choćby przesuwać w czasie plany dotyczące CPK. Oczywiście, tak jak poprzednio nie usłyszeliśmy żadnych konkretnych argumentów rynkowych. Tylko deklarację – „maszerujemy dalej” i koniec. Dotychczas nikt, ze zwolenników projektu nie odniósł się do najprostszej i w sumie najważniejszej kwestii. Jak krótko formułuje to branżowe wydawnictwo Aviation Week & Space Technology, w tłumaczeniu: „większość analityków przewiduje, że ruch lotniczy wróci do poziomu sprzed pandemii w roku 2023”. Oznacza to cztery lata stracone. Czy jakikolwiek odpowiedzialny decydent może tak ogromną zmianę sytuacji ignorować? I druga kluczowa kwestia. CPK jest budowane dla LOT-u. Czy według obecnego stanu wiedzy rzeczywiście możemy być pewni, że już za chwilę LOT ruszy, w sposób opłacalny, na podbój naszego regionu i znacznej części Europy. A co będzie, jak mu się to nie uda? Dramat z pandemicznym załamaniem rynku powinien nauczyć naszych decydentów, że planując inwestycję, szczególnie tak gigantyczną, konieczne jest wykazanie, iż bronią się one również w bardzo czarnym scenariuszu. Najwyraźniej jedna lekcja to za mało. A musimy przypominać do znudzenia: Ten hazard odbywa się naszymi pieniędzmi.
Świetnym przykładem jest tu Norwegian. Przewoźnik planuje rozpoczęcie normalnych operacji dopiero w przyszłym roku. Normalnych, ale przy znacznie mniejszych oferowaniu. Norwegian zdaje sobie sprawę, że ogromna część jego ruchu to pasażerowie nie-biznesowi, którzy w zdecydowanej większości mają, i mieć będą przez czas jakiś, inne priorytety niż podróże lotnicze. Norwegian musi też planować bardzo konserwatywnie, gdyż jeszcze przed pandemią jego sytuacja finansowa była bardzo trudna.
Linie niskobudżetowe wykorzystają najprawdopodobniej swoje ogromne zapasy gotówki i zdolności kredytowe, aby i rozruszać i testować rynek. W naszym regionie taka powinna być strategia i Ryanaira i Wizz Aira. Nie mogą też być zbyt ostrożni, gdyż wykorzysta to konkurent. Linie sieciowe są tu w nieco lepszej sytuacji. Część ich popytu jest w miarę sztywna. Ruch biznesowy i urzędniczy ruszy, choć niewątpliwie będzie, szczególnie w pierwszym okresie, co najmniej kilkunastu miesięcy, zdecydowanie mniejszy, niż przed pandemią.
Również wśród linii sieciowych można obecnie zaobserwować dość różne podejście do kwestii uruchomienia operacji. Charakterystyczne jest tu zachowanie KLM-u. Linia daje wyraźne sygnały, że jak tylko będzie to możliwe, to zacznie uruchamiać regularne połączenia, również do Polski. Dlaczego holenderski przewoźnik jest tak odważny. Najprawdopodobniej uważa, że jego ogromnym atutem, w walce konkurencyjnej z mniejszymi liniami, takimi, jak choćby LOT, jest bardzo rozbudowana siatka oraz zdolność i umiejętność pozyskiwania ruchu tranzytowego. Jest też przekonany, że dzięki bardzo dużej sprawności zarządczej i organizacyjnej potrafi świetnie sobie radzić z ograniczeniami i wymaganiami nakładanymi przez władze rządowe różnych krajów.
A LOT? Wygląda na to, że jest w miarę ostrożny. Obecnie planuje rozpoczęcie operacji dopiero w czerwcu, i to najpierw krajowych, a dopiero potem zagranicznych. Wynika to niewątpliwie z bardzo restryktywnej polityki polskiego rządu w odniesieniu do podróży międzynarodowych. Dużym, a właściwie chyba ogromnym, problem jest też katastrofa epidemiologiczna w USA. A to zdecydowanie największy rynek polskiej linii, jeżeli chodzi o podróże interkontynentalne. Ma on też ogromne znaczenie, jeżeli chodzi o ruch tranzytowy w bardzo wielu mniejszych portach w naszym regionie. Mówiąc po prostu, bez możliwości sprzedaży tranzytowych do i z USA połączenia te nie mają sensu.
W przypadku LOT-u ogromne znaczenie mają pytania o jego obecną kondycję finansową i o plany dotyczące formy i rozmiaru pomocy publicznej, o którą niewątpliwie będzie musiał się ubiegać. Tu nie wiemy praktycznie nic. A ta kwestia ma też niewątpliwie wpływ na plany linii dotyczące stopniowego uruchamiania operacji regularnych.
Z poruszanymi zagadnieniami wiąże się też hermetyczny, ale bardzo istotny problem funkcjonowania systemów revenue management – zarządzania wpływami. Mówiąc najprościej, prawie całkowicie decydują one według, jakich cen, w danym dniu, na danym rejsie sprzedawane są fotele, tak, aby wpływy z rejsu były jak największe. Prognozują krzywą popytu na podstawie danych historycznych. Ale teraz i przez wiele wiele miesięcy dane historyczne przestana mieć praktycznie jakąkolwiek wartość. Bieżące wpływy linii w dużym stopniu będą zależały od tego, jak sobie z tym problemem poradzą. A nie będzie to łatwe.
I kolejna sprawa. Między innymi z UE płyną sygnały, że przez określony czas, po ponownym uruchomieniu operacji linie lotnicze będą musiały wyłączyć znaczną cześć foteli ze sprzedaży, aby zachować bezpieczne odległości pomiędzy pasażerami. Zapominając nawet o ogromnych problemach operacyjnych, które wiązałyby się ze skutecznym egzekwowaniem tych ograniczeń kluczowe i tak jest proste pytanie handlowe. Czy liniom lotniczym będą opłacały się operacje, gdy koszt fotela do sprzedaży tak dramatycznie wzrośnie. I tak ich problemem będzie ogromnie stłumiony popyt. A wtedy to już nawet nie dramat, ale tragedia.
Trudno nie nawiązać do polskich problemów strategicznych. Bardzo niedawno z ust bardzo wysoko postawionego decydenta usłyszeliśmy, że nie ma żadnego powodu, aby choćby przesuwać w czasie plany dotyczące CPK. Oczywiście, tak jak poprzednio nie usłyszeliśmy żadnych konkretnych argumentów rynkowych. Tylko deklarację – „maszerujemy dalej” i koniec. Dotychczas nikt, ze zwolenników projektu nie odniósł się do najprostszej i w sumie najważniejszej kwestii. Jak krótko formułuje to branżowe wydawnictwo Aviation Week & Space Technology, w tłumaczeniu: „większość analityków przewiduje, że ruch lotniczy wróci do poziomu sprzed pandemii w roku 2023”. Oznacza to cztery lata stracone. Czy jakikolwiek odpowiedzialny decydent może tak ogromną zmianę sytuacji ignorować? I druga kluczowa kwestia. CPK jest budowane dla LOT-u. Czy według obecnego stanu wiedzy rzeczywiście możemy być pewni, że już za chwilę LOT ruszy, w sposób opłacalny, na podbój naszego regionu i znacznej części Europy. A co będzie, jak mu się to nie uda? Dramat z pandemicznym załamaniem rynku powinien nauczyć naszych decydentów, że planując inwestycję, szczególnie tak gigantyczną, konieczne jest wykazanie, iż bronią się one również w bardzo czarnym scenariuszu. Najwyraźniej jedna lekcja to za mało. A musimy przypominać do znudzenia: Ten hazard odbywa się naszymi pieniędzmi.