Blaski i cienie akcji #LOTdoDomu. Podsumowanie

7 kwietnia 2020 09:30
13 komentarzy
Przedwczoraj (5.04) oficjalnie zakończyła się akcja #LOTdoDomu. Przewieziono ponad 55 tys pasażerów i wykonano blisko 800 lotów. Repatriacja polskich obywateli miała słodko-gorzki charakter.
Reklama
Program #LOTdoDomu został ogłoszony na konferencji prasowej premiera Mateusza Morawieckiego 13 marca br., na której poinformowano o zamknięciu granic państwa. W spotkaniu z dziennikarzami wziął udział również prezes LOT-u Rafał Milczarski i to on odpowiadał na pytania o zaplanowanej akcji narodowego przewoźnika, której celem było sprowadzenie do kraju polskich obywateli uziemionych za granicą. W tym samym dniu, ok. godziny 22:00, LOT oddał do użytku stronę LotDoDomu, na której można było zgłaszać zapotrzebowanie na podróż do Warszawy z dowolnego miejsca na ziemi. Na podstawie takich zgłoszeń LOT miał przygotować i wykonać rejsy repatriacyjne.


LOT na końcu świata

Pierwsze cztery rejsy, dwa do Londynu oraz po jednym do Lizbony i na Maltę ruszyły już w niedzielę 15 marca br. W pierwotnym założeniu program #LOTdoDomu miał trwać dwa tygodnie, jednak z uwagi na większe zainteresowanie niż się tego spodziewano, loty repatriacyjne organizowano aż do 5 kwietnia br. W tym czasie LOT wykonał ok. 388 rotacji, czyli prawie 800 lotów i przewiózł ponad 55 tys. pasażerów. Dziennie odbywało się od kilku do ponad 20 rotacji. Rejsy objęły 60 państw i 82 porty lotnicze. Wykonano ok. 40 lotów poza Europę docierając do obu Ameryk, Afryki, bliskiej i dalekiej Azji oraz do Australii.

LOT trafiał do bardzo egzotycznych portów, takich jak Buenos Aires, Cancun, Cebu, Kapsztad, Lima, Male, Manila, Rijad, Rio de Janeiro czy Zanzibar, których na co dzień nie odwiedza. Jednak najczęściej obsługiwanymi w ramach programu kierunkami były europejskie miasta: Dublin, Londyn, i Oslo. Zwłaszcza do stolicy Wielkiej Brytanii loty w niektórych dniach odbywały się kilkakrotnie. LOT wykonał również 10 rejsów do Edynburga w Szkocji, a w Norwegii lądował także w Bergen, Trondheim i Tromsø. Na liście wykonanych lotów znalazł się również islandzki Reykjavik.

Kierunki, do których odbyło się najwięcej rejsów w trakcie akcji #LOTdoDomu nie stanowiły niespodzianki. Były to porty leżące w państwach, w których polska emigracja zarobkowa jest najliczniejsza. Na czele listy znalazła się Wielka Brytania, Irlandia, Stany Zjednoczone, Norwegia, Niderlandy i Islandia. Wśród głównych państw polskiej emigracji zabrakło jedynie Niemiec i Włoch. Powroty z tego pierwszego kraju, z oczywistych powodów, odbyły się transportem lądowym, natomiast w przypadku Italii zaawansowanie pandemii koronawirusa nie pozwoliło na wysłanie tam samolotów. Tyle suchych faktów, które jednak same z siebie nie oddają, ani skali i ani jakości lotowskiego programu.


Skala operacji i jej bohaterowie

Na wstępie wypada zaznaczyć, że wbrew narracji wielu mediów program repatriacyjny nie był największą taką operacją w Europie. Nie sięgając daleko w przeszłość należy przypomnieć, że po bankructwie w 2017 r. Monarch Airlines przewieziono do domu ponad 100 tys. Brytyjczyków. W tym celu rząd w Londynie wyczarterował 34 samoloty należące do kilku linii lotniczych.

#LOTdoDomu również trudno uznać za wyjątkowe osiągniecie operacyjne. Dla porównania LOT w identycznym okresie 2019 r. wykonał ponad 7,8 tys. operacji i przewiózł ok. 600 tys. pasażerów. Trudno uznać zrealizowanie 800 rejsów i przewiezienie 54 tys. osób, czyli mniej niż 10 proc. ruchu obsługiwanego w normalnych warunkach, za rekordowy wyczyn służb operacyjnych narodowego przewoźnika. Należy pamiętać, że akcja repatriacyjna LOT-u była w większości przypadków realizowana na bazie regularnego rozkładu. Co prawda spośród 82 portów lotniczych, w których gościł LOT, aż 42 nie są normalnie obsługiwane przez polską linię, to jednak rejsy do tych miejsc stanowiły niespełna jedną trzecią całej akcji.

Trzeba jednak oddać służbom polskiego przewoźnika sprawiedliwość. Wykonanie ponad 100 rotacji czarterowych ad hoc do nietypowych miejsc i to w wyjątkowych warunkach regulacyjnych wymaga odpowiedniej organizacji, profesjonalizmu i zaangażowania. Na uznanie zasługuje zasięg akcji, a więc loty od Buenos Aires i Limy do Kapsztadu, Tokio i Sydney. Czasami LOT lądował w miejscach, w których załoga nie mogła zejść z pokładu, co wymagało umiejętnego planowania i wyrzeczeń pracowników. W kilku przypadkach dreamlinery musiały wykonywać międzylądowania techniczne wymuszone przepisami bezpieczeństwa dotyczącymi dopuszczalnego czasu pracy załóg lotniczych.

Bez wątpienia największe słowa uznania należą się tym ostatnim. Stewardesom, stewardom, pilotkom i pilotom, którzy rejsy programu #LOTdoDomu obsługiwali. Personel lotniczy narażał swoje zdrowie, bo pasażerowie lotów repatriacyjnych byli badani dopiero po przylocie do Warszawy. W dodatku załogi powracające z takich rejsów nie były poddawana kwarantannie, co potęgowało ryzyko zachorowania na COVID-19. Krótko mówiąc załogi lotnicze LOT-u stanęły na wysokości zadania i zasłużyły na podziękowania repatriantów oraz nagrody od kierownictwa firmy.


Nie zawsze zadowoleni pasażerowie

Znacznie gorzej realizacja programu #LOTdoDomu wyglądała od strony pasażera. O ile zdecydowana większość powracających była wdzięczna za umożliwienie powrotu do kraju, to już fakt, że za lot do ojczyzny trzeba było wykupić bilet nie wzbudził entuzjazmu. Konieczność zapłaty za przewóz kłóci się bowiem z pojęciem repatriacji, która zwyczajowo wykonywana jest bezpłatnie lub za symboliczną opłatą. Za darmo do domu wracali Brytyjczycy po wspomnianym już wyżej upadku Monarch Airlines. W przypadku akcji #LOTdoDomu, jeśli ktoś nie miał wcześniej wykupionego miejsca na rejsie LOT-u, musiał zapłacić za bilet od 400 do 2400 zł w zależności od długości połączenia.

W dodatku w pierwszych rejsach lotowskich dreamlinerów cena przelotu byłą uzależniona od klasy serwisowej. Doprowadziło to do sytuacji, w której pasażerowie, z braku innych miejsc, musieli wykupować drogie bilety po cenach w klasie biznes. LOT zrezygnował z różnicowania taryf dopiero w kilka dni po rozpoczęciu operacji. Te błędy prowokowały skargi pasażerów dotyczące ograniczonego cateringu na rejsach długodystansowych. Wprowadzenie minimalnego zakresu obsługi pokładowej było w pełni uzasadnione względami zdrowotnymi. Niemniej rozżalenie repatriantów można zrozumieć, zważywszy na fakt, że niektórzy z nich zapłacili za bilet parę tysięcy złotych i trudno im było powstrzymać się od uszczypliwych komentarzy.

Innym mankamentem programu, zdaniem pasażerów, było oferowanie lotów wyłącznie do Warszawy. Mieszkańcy innych miast, po przylocie do stolicy, musieli radzić sobie sami i najczęściej korzystali ze środków transportu masowego narażając siebie i współtowarzyszy podróży. Dopiero po pięciu dniach do akcji repatriacyjnej włączyło się PKP Intercity i firma autobusowa Polonus. Na początku akcji nie spisało się też Lotnisko Chopina, na którym, nie wiadomo dlaczego, powstawał tłok kompletnie nieadekwatny do liczby obsługiwanych pasażerów, która stanowiła niewielki procent normalnego dziennego ruchu na Okęciu.

Niezależnie od tych wpadek i niedociągnięć saldo akcji #LOTdoDomu wypada pozytywnie. LOT przewiózł nie tylko Polaków, ale pomógł wydostać się z Polski Amerykanom, Niemcom, Japończykom i wielu innym zagranicznym obywatelom. Według danych Ministerstwa Spraw Zagranicznych z programu skorzystało w sumie ponad 2 tys. obcokrajowców. Tak więc LOT nie tylko wykonał patriotyczny obowiązek, ale również wykazał się solidarnością wobec obywateli innych państw.


Czy można było inaczej?

Na koniec trzeba się odnieść do kilku kwestii, które były wielokrotnie podnoszone w dyskusjach o akcji #LOTdoDomu. Chodzi o pytanie czy repatriacje można było wykonać w inny sposób? Wielu obserwatorów uważa, że państwo polskie mogło w o wiele większym stopniu oprzeć się na mechanizmie ochrony cywilnej Unii Europejskiej (UE), aby umożliwić osobom, które utknęły za granicą na powrót do kraju. Ten unijny instrument finansowy pokrywa 75 proc. kosztów przelotu, więc Skarb Państwa mógłby dopłacić tylko pozostałą cześć, a Polacy wróciliby do Polski za darmo. Przykładowo Austria, Czechy, i Niemcy, powrót swoich obywateli do kraju zorganizowały właśnie w oparciu o ten mechanizm.

Ponadto wprowadzenie zbyt restrykcyjnych przepisów, zawieszających ruch lotniczy spowodowały, że zdecydowana większość obcych linii lotniczych wstrzymała operacje do naszego kraju. Polacy nie mogli wykorzystać biletów, które wykupili u obcych przewoźników i zostali skazani na akcje LOT-u. A wystarczyło pozwolić na dalsze loty wprowadzając jedynie zakaz wjazdu obcokrajowców. Linie lotnicze same zadbałyby, o to aby na ich pokłady dostali się tylko podróżni uprawnieni do wjazdu do Polski. W ten sposób repatrianci nie ponieśliby dodatkowych kosztów.

Wreszcie programowi #LOTdoDomu zarzuca się uprzywilejowanie jednego przewoźnika i całkowite pominięcie innych, a zwłaszcza największej prywatnej polskiej linii lotniczej Enter Air, który pomagał w akcjach repatriacyjnych w innych krajach. Odwołując się znów do brytyjskiej repatriacji po uziemieniu Monarch Airlines należy przypomnieć, że w tamtej akcji brały udział m.in. samoloty easyJet i Qatar Airways. Wygląda na to, że aby liczyć na zlecenie obecnego rządu nie wystarczy być polską firmą, ale jeszcze trzeba być spółką Skarbu Państwa.

Przy zastosowaniu, któregokolwiek z powyższych rozwiązań akcja LOT-u mogła mieć skromniejszy zakres, wymagałaby zaangażowania o wiele mniejszej ilości sił i środków, a w konsekwencji byłaby tańsza dla repatriowanych obywateli i budżetu państwa. Zakładając nawet, że sposób realizacji programu #LOTdoDomu ma drugie dno, jakim jest wsparcie finansowe narodowego przewoźnika w trudnych czasach, to trzeba jasno powiedzieć, że uzyskane w ten sposób przychody są kroplą w morzu potrzeb. Ewentualny zarobek na #LOTdoDomu nie uratuje LOT-u przed kataklizmem koronawirusa.


Największą korzyścią programu #LOTdoDomu jest zdobycie przez pracowników LOT-u dodatkowego doświadczenia w organizowaniu wymagających czarterów ad hoc do najdalszych zakątków globu. Innym pozytywem jest wzmocnienie wizerunku narodowego przewoźnika, jako firmy niezastąpionej w sytuacjach ekstremalnych, wymagających ratowania polskich obywateli. Wydaje się jednak, że budowanie prestiżu narodowego przewoźnika w opisany powyżej sposób będzie trudne do zaakceptowania przez tych wszystkich, którzy za repatriację zapłacili niemałe pieniądze.

Fot.: Materiały prasowe

Ostatnie komentarze

 - Profil gość
gość_cd3d1 2020-04-09 13:51   
gość_cd3d1 - Profil gość_cd3d1
Jako uczestnik (pasażer) tej akcji oceniam ją bardzo negatywnie. Z mojego punktu widzenia służyła wyciągnięciu pieniędzy z kieszeni podróżujących.
mluben 2020-04-08 18:05   
mluben - Profil mluben
Akcja wypadla pozytywnie? Chyba najwyżej finansowo. Poczytajcie komentarze na licznych grupach na FB dotyczacych tych lotów. Narazie ludzie mają inne zmartwienia ale jak się już uspokoi to szykuje afera i fala pozwów sądowych.
Mnie osobiście wątpliwa przyjemność podróży z LotDoDomu kosztowala prawie 7tys zł. Boli. I to bardzo. Jest wiele osob ktore zaplacily jeszcze więcej i tego tak nie zostawią.
gość_bef97 2020-04-08 10:52   
gość_bef97 - Profil gość_bef97
za te specjalne loty nie przyznają mil w programie miles&more.
 - Profil gość
Reklama
Kup bilet Więcej
dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Wizy
Rezerwuj hotel
Wizy
Okazje z lotniska

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy