Bliżej świata: Na chińskim szlaku...

21 lutego 2010 12:09
13 komentarzy
Reklama
W kolejnym cyklu chińskich opowieści przedstawiamy nasze wrażenia z prawie miesięcznej podróży po Chinach.


Informacje czysto praktyczne

Polaków, przy wjeździe do Chin obowiązuje wiza, którą wydaje Ambasada Chińska w Warszawie. Wraz z wnioskiem składamy także paszport, zdjęcie, bilet lotniczy i ewentualnie rezerwację hotelu. Jeżeli wybieramy się do Hong Kongu i chcemy wrócić potem do Chin musimy starać się o dwukrotną wizę. Koszt takiej wizy to 220 PLN (stan na sierpień 2009 r.), czeka się na nią ok. 4 dni roboczych. Za dodatkową opłatą, wiza może zostać wydana w ten sam lub następnego dnia.


Wjeżdżając do Chin wypełniamy kartę przylotową oraz kartę zdrowia (październik 2009 r.), podając także swoje miejsce pobytu oraz wcześniej odwiedzone kraje. W każdym kolejnym hostelu/hotelu paszport jest skanowany oraz jesteśmy tymczasowo meldowani, należy to do obowiązków obsługi. W większości hosteli znajdziemy Wi-Fi, należy pamiętać jednak o tym, że część stron i serwisów (YouTube, Facebook) w Chinach nie działa.


Walutą obowiązującą w Chinach jest yuan (CNY). Gotówkę (dolary) możemy wymienić na miejscu w kantorze, musimy jednak liczyć się z tym, że banknoty będą bardzo dokładnie sprawdzane. Możemy także skorzystać z bankomatów, przelicznik bankowy jest bardzo korzystny. W sklepach, restauracjach czy hostelach nie zapłacimy kartą, jest to jeszcze bardzo mało popularny sposób płatności.

Zaprzyjaźnij się z Chińczykiem

Chińczycy traktują turystów jako rozrywkę i dobry sposób na zarobek. W mniejszych miastach (mając na myśli mniejszych mówimy tu o 4-5 milionowych), gdzie „białych” było niewielu lub wcale stanowiliśmy niemal atrakcję – dzieci na nasz widok rozdziawiały buzie i pokazywały nas palcami, młodzi robili sobie z nami zdjęcia, a starsi w ogóle nie zwracali uwagi.


To kraj, w którym bardzo ciężko się przede wszystkim z kimś porozumieć. Język angielski, nie wspominając o innych, zna tu naprawdę niewielki procent ludzi i to w większości młodzi. Bez problemu dogadamy się za to w hostelach, hotelach czy na lotniskach. Na każdym dworcu kolejowym znajdzie się też jedna kasa, w której kasjerka będzie choć trochę mówiła po angielsku.


Znak rozpoznawczy Chińczyków? Można nazwać to ładnie brakiem kultury osobistej, a dosłownie to wszechobecne plucie, smarkanie, odchrząkiwanie, wydawanie dziwnych dźwięków nosowo-gardłowych czy oddawanie swoich potrzeb fizjologicznych na środku ulicy (to akurat dzieci).


Nie należy też zbytnio zaprzyjaźniać się z młodymi Chinkami, które perfekcyjnie mówią po angielsku - może to się skończyć w najlepszym przypadku gigantycznym rachunkiem w restauracji czy barze. Nie dajmy się też zaciągnąć do galerii czy sklepów - możemy powrócić z kilkoma naprawdę nieplanowanymi i do tego drogimi zakupami.

Zupka chińska, ryż i pałeczki

W kraju, gdzie językiem angielskim posługuje się niewielki procent ludzi, bariera językowa powoduje wiele zabawnych sytuacji. W kraju, w którym jedzenie jest tak dalece różne od tego europejskiego, a w którym nie jesteśmy w stanie się normalnie porozumieć sprawia, że zamawianie posiłku staje się istnym wyzwaniem.

Hostele i hotele oferują w swoim menu zazwyczaj potrawy z całego świata, także bez problemu zjemy angielskie śniadanie czy pizzę. W większych miastach znajdziemy także restauracje typu fast-food dobrze znane na zachodzie, takie jak McDonald's, KFC czy Pizza Hut. Ale przecież żadna to atrakcja zjeść coś tak „normalnego”.


Mając na uwadze, że chińskie jedzenie nie zawsze jest znanego pochodzenia, przed wyjazdem zaszczepiliśmy się na WZW A i B. Nie jest to obowiązkowe szczepienie, ale zalecane przez lekarzy. Wystarczą dwie szczepionki, aby w pełni się uodpornić – jedna kosztowała 140 PLN, a zastrzyki rozpoczęliśmy na 6 tygodni przed wyjazdem. Kolejną ważną rzeczą, na którą radzimy zwrócić uwagę to woda. Nie korzystaliśmy z wody z kranu nawet do gotowania czy mycia zębów, tylko i wyłącznie z wody butelkowanej. Należy też się wystrzegać napojów z lodem w restauracjach barach. Aby uniknąć rewolucji żołądkowych zaleca się picie napojów wysokoprocentowych – tam alkohol, nie dość, że jest tani, to jeszcze całkiem mocny! Chińskie piwo, Tsingtao kosztuje średnio 3 CNY ( nieco ponad 1 PLN).

W Chinach nie znajdziemy białego chleba, w sklepach można kupić tylko tostowy bądź słodkie bułeczki. Na śniadanie za to możemy zamówić sobie kleik ryżowy, jajka gotowane na twardo, pierożki z mięsem gotowane na parze.


Wybór dań w restauracji może przyprawić o zawrót głowy. W większości miejsc, gdzie się stołowaliśmy zazwyczaj dostępne było menu obrazkowe. Zapomnijcie o menu w języku angielskim. Po pierwsze, ceny są od razu dwa razy wyższe. Po drugie, tłumaczenia w wielu przypadkach i tak miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tylko w tych lepszych restauracjach można też dostać zwykłe sztućce. W większości przypadków jesteśmy jednak skazani na pałeczki. W każdym miejscu, na stołach znajdziemy oczekujący nas zestaw kubków i talerzyków zawiniętych w folie – są one płatne, choć dosłownie tylko kilka groszy. Zielona herbata zawsze jest gratis.


Każdy region Chin szczyci się swoją jakże odmienną kuchnią i znanymi potrawami. W Pekinie była to oczywiście kaczka po pekińsku. Była to też nasza inauguracyjna kolacja w chińskim stylu. Syczuan słynie z pikantnych potraw (były naprawdę pikantne!), a w Chengdu obowiązkowy jest tzw. hot-pot, czyli naczynie wypełnione gorącym sosem, do którego następnie wkłada się szaszłyki - może to być mięso, warzywa, co kto lubi.



Kacze głowy, kacze języki – na te specjały osobiście się nie skusiliśmy, choć i wśród nas znaleźli się śmiałkowie. Z czasem, coraz odważniej próbowaliśmy jednak innych specjałów. W większości dań mięsnych króluje wieprzowina, drób, rzadziej wołowina. Do każdego dania obowiązkowo ryż, który trzeba osobno zamawiać. Czasami każdy dostawał po miseczce, czasem dostawaliśmy całe wiaderko. Do wyboru były też dania z makaronem ryżowym (noddle).


Problemy zaczęły się w mniejszych miastach, gdzie nie wszędzie takie menu obrazkowe było dostępne. O tym, że tam po angielsku nikt nie mówi, to nawet wspominać nie trzeba. W takich przypadkach dania wybieraliśmy na chybił trafił bardzo brzydkim zwyczajem zaglądania ludziom do talerzy i pokazywania palcem co chcemy zjeść.


Zazwyczaj trafialiśmy całkiem nieźle, choć tak naprawdę nigdy do końca nie wiedzieliśmy co jemy. Najdziwniejsza rzecz jaką zjedliśmy? Po zamówieniu kurczaka (przy pomocy słownika polsko-chińskiego), otrzymaliśmy kurczaka... tylko że całego, czarnego, prawie jeszcze upierzonego i to w zupie!


Zwyczajem chińskim jest dzielenie się posiłkiem – nasze zamówione potrawy powinny krążyć pomiędzy wszystkim zasiadającymi przy stole.

Do jedzenia niezidentyfikowanego można zaliczyć także wszelkie rzeczy sprzedawane na ulicach, a jest tego sporo. Na każdym roku możemy kupić szaszłyki, czy to z mięsem czy z rybą, gotowaną kukurydzę, jajka, pierożki z mięsem, kurczaki w panierce. I choć próbowaliśmy i tych specjałów, nikt z nas podczas całej podróży nie nabawił się żadnych problemów żołądkowych. A trzeba tu dodać, że higiena i czystość w restauracjach nie istnieje. I nie dziwi, że jedzenie gotowane jest na ulicy, kucharz nakłada makaron tą samą ręką, którą przed chwilą wynosił śmieci, a pałeczki są wielokrotnego użytku.


Jedząc codziennie w restauracjach czy mniejszych knajpach nie nadszarpniemy zbytnio naszego budżetu – średnio na osobę za danie mięsne z ryżem i napojem (zazwyczaj było to piwo ;) płaciliśmy 10-15 PLN. Szaszłyki sprzedawane na ulicach to koszt rzędu mniej niż 1 PLN za sztukę. Zdecydowanie drożej, czasami nawet dwa razy, jest w hostelach.

W Chinach nie ma zwyczaju zostawiania napiwków, ich przyjmowanie jest zabronione przez prawo.

W podróży

Zwiedzając Chiny korzystaliśmy z wielu środków transportu. O samolotach i lotniskach było już w poprzednim odcinku. Oprócz tego poruszaliśmy się także komunikacją miejską, taksówkami, pociągami czy autobusami. W Chinach nie wypożyczymy za to samochodu, tylko posiadacze chińskiego prawa jazdą mogą skorzystać z wypożyczalni.


W Pekinie czy w Szanghaju najlepiej poruszać się metrem – za niecałą złotówkę możemy przejechać z jednego końca miasta na drugi. Metro jest dobrze oznaczone, wszędzie mamy angielskie nazwy, także komunikaty o przystankach są podawane w języku angielskim. Bilety można kupić w automatach na każdej stacji, choć bywają one dość kapryśne i potrafią przyjmować banknoty tylko o określonych nominałach. Bardzo często zdarza się, że przed wejściem na peron nasz bagaż jest prześwietlany.

Autobusy miejskie są dość ciężkie do rozgryzienia, na przystankach obowiązują kolejki do konkretnych linii, przystanki są na żądanie, a bilety kupuje się u kierowcy. I tu zagadka – przy wejściu stoi metalowa skrzynka, do której wrzucaliśmy czasem po 1 CNY, czasem po 2 CNY, w porywach nawet po 5 CNY, a i tak było dobrze.


Taksówki stanowią dość tani sposób podróżowania po mieście, w przeliczeniu za km jazdy płaciliśmy 50 gr. Należy jednak pamiętać o tym, że kierowcy nie znają angielskiego, więc należy mieć adres zapisany w chińskich znaczkach na kartce. Nie musimy się obawiać, że zostaniemy oszukani, ponieważ wszystkie taksówki posiadają taksometry.

O chińskich pociągach można by napisać osobną historię. Do wyboru mamy całe mnóstwo pociągów o różnych standardach. Obowiązują 4 klasy podróży: hard-seat, soft-seat, hard-sleeper oraz soft-sleeper. Pociągi najwyższej klasy są oznaczone literą T lub Z i zazwyczaj składają się tylko z wagonów soft- oraz hard-sleep.


Bilety można zamówić wcześniej przez Internet przez angielski serwis, lecz wychodzi to o wiele drożej. Na miejscu można je kupić w kasach umieszczonych koło dworca kolejowego, w biurach podróży lub w recepcji hotelu (przy dwóch ostatnich pobierana jest dodatkowa opłata). My dwa razy korzystaliśmy z pociągów – pierwszy raz na trasie z Pekinu do Xi'an. Bilety kupiliśmy na dwa dni przed odjazdem, co zaowocowało tym, że jedyne dostępne miejsca były w klasie hard-seat. Przy wejściu na dworzec sprawdzane są bilety, prześwietlany jest także nasz bagaż. Na dworcu należy pojawić się co najmniej godzinę przed odjazdem. Na pociąg oczekujemy w ogromnej poczekalni razem z tłumem Chińczyków oraz jeszcze większa górą bagażu, z którą oni podróżują. Na pół godziny przed odjazdem otwierane są bramki, przez które przechodzimy i gdzie po raz kolejny sprawdzają nam bilety. Pociąg ma chyba z 20 wagonów. Przy każdym stoi konduktor i sprawdza, czy wchodzimy do odpowiedniego wagonu. Podróż trwa 12 godzin, ale z powodu opóźnienia spędzamy jeszcze kolejne trzy godziny w pozycji siedzącej. Noc w takim pociągu nie należy do najwygodniejszych, ale za to do najtańszych. Podczas podróży obsługa pociągu sprzedaje zupki chińskie, papier toaletowy, pastę i szczoteczki do zębów, wypożycza także małe krzesełka dla tych, którzy jadą bez miejscówek. W każdym wagonie znajdziemy także zbiornik z wrzątkiem. Korzystanie z toalet może pozostawić po sobie bardzo negatywne wrażenie, jak w całych Chinach jest to po prostu dziura w podłodze.


Bilety na następny pociąg, z Xi'an do Chengdu, choć na dzień przed wyjazdem, udało nam się już kupić w hard-sleeperze. Tym razem podróżujemy w wagonie sypialnym – wagon otwarty, po 3 łóżka, na każdym pościel. Ponieważ znów jedziemy nocą zasypiamy prawie od razu. 16-godzinna podróż mija bardzo szybko i bez większych przygód. Cena biletu zależy od łóżka, które wybierzemy - najtańsze jest to na górze, najdroższe to na środku. W sumie pociągiem przejechaliśmy ponad 2600 km, co kosztowało nas odpowiednio 70 PLN i 90 PLN.


Kolejna ważna uwaga: pieszy w Chinach jest na samym końcu łańcucha pokarmowego. Trzeba wyrobić sobie szósty zmysł i oczy dookoła głowy, żeby bezpiecznie przejść przez jezdnie i nie zostać przejechanym przez samochód bądź potrąconym przez rower.

Idziemy na zakupy

Pierwsza zasada: trzeba się targować. Ceny, które usłyszmy, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Po prostu Chińczycy uważają to za bardzo dobry biznes i zarabiają na turystach jak tylko się da. I nie mówię tu tylko o sklepach z pamiątkami. Nawet w sklepach spożywczych, w których w większości nie znajdziemy cen, trzeba bardzo uważać. Ta sama butelka wody jednego dnia kosztuje 5 CNY, następnego już dwa razy tyle. Lokalne sklepy okazały się zdecydowanie tańsze niż Carrefour.


Warto wybrać się na typowo chiński targ, gdzie kupimy dosłownie wszystko za grosze. I będziemy mogli przetestować swoje zdolności negocjacyjne – nieodzownym elementem jest tu kalkulator. Trzeba pamiętać, że pierwsza podana cena jest co najmniej dwukrotnie wyższa od tej rzeczywistej. Szczyt naszych negocjacji? Zakup pięknego chińskiego szlafroka, którego cena początkowa wynosiła 600 CNY za jedyne... 100 CNY!


Co warto przywieźć? Zdecydowanie herbatę. Wszędzie znajdziemy sklepy oferujące najpierw degustację różnych gatunków, a do wyboru jest ich naprawdę wiele. Przy zakupie większej ilości możemy spodziewać się także całkiem sporego rabatu. Możemy także przy okazji kupić piękne filiżanki, kubki, zestawy do parzenia herbaty.


Przy większych atrakcjach turystycznych na pewno zostaniemy napadnięci przez sprzedawców oferujących nam pocztówki, flagi czy rolexy – jeżeli chodzi o te dwa pierwsze, to trzeba się targować i kupować.


Pod tym względem Chińczycy potrafią być dość natarczywi. Jedna kobieta chciała przejść z nami 10 km po Murze Chińskim na wypadek, gdybyśmy może chcieli coś kupić. Potrafią bardzo głośno wołać do nas „Hellooooo”, aby tylko zaciągnąć nas do restauracji. Potrafią też gonić za Tobą z pastą do butów, żeby je wyczyścić i zarobić 10 CNY.


Czas na odpoczynek

Podczas naszej podróży dość często zmienialiśmy miejsce pobytu, w każdym kolejnym spędzaliśmy po kilka dni. Żeby obniżyć koszty zdecydowaliśmy się na hostele, które zarezerwowaliśmy jeszcze przed wyjazdem. I tu byliśmy bardzo mile zaskoczeni. Oprócz jednego hostelu, wszystkie inne miały standard trzy gwiazdkowego hotelu, z łazienką w pokoju, a w niektórych nawet ze śniadaniem. Czysto, schludnie i tanio. Średnio od osoby płaciliśmy ok. 30 PLN za noc. W każdym z nich można było za drobną opłatą zrobić pranie, co po dwóch tygodniach było jak najbardziej przydatne. Obsługa starała się nam pomóc, jak tylko mogła, m.in. odbierając nas z dworca kolejowego. Niektóre organizowały darmowy dojazd do centrum miasta, inne wycieczki w ciekawe miejsca za niewielkie pieniądze.


Chiny to...

… kraj tak inny od tego co do tej pory było mi znane, że nie da się go opisać słowami, to trzeba zobaczyć na własne oczy. To kraj ogromnych odległości. Barwnej, a zarazem krwawej historii. To kraj kontrastów, nowoczesność miesza się tu z wszechobecną biedą - obok szklanych wysokościowców znajdziemy rozpadające się rudery.


Tu każdy podróżnik znajdzie coś dla siebie, od wielkich miast, po piękne góry i skaliste wąwozy! W Chinach spędziliśmy ponad 3 tygodnie, ale to zdecydowanie zbyt krótko, żeby poznać to miejsce…


Zdjęcia: Adrian Czaszyński, Michał Staniewski, Piotr Klonowski
Spisane przez: Anna Żuchlińska

Ostatnie komentarze

 - Profil gość
aynis 2010-02-22 21:46   
aynis - Profil aynis
Raz mieliśmy mniej, raz więcej szczęścia co do jedzenia, ale generalnie nam smakowało :) Co prawda pewnie do końca życia się nie dowiemy, co tak naprawdę jedliśmy - może i lepiej, raz udało mi się zajrzeć do kuchni... :O
motylek11 2010-02-22 21:43   
motylek11 - Profil motylek11
aynis:Przepraszam za przejęzyczenie przy pisaniu :)
motylek11 2010-02-22 21:34   
motylek11 - Profil motylek11
To miałeś i tak szczęście bo ja zamówiłem w lokalnej knajpce w Tong Li ( koło Suzhou ) kurczaka z ryżem w sosie curry i faktycznie ryż był prawdziwy, sos curry też a i kurczak też najprawdziwszy tylko składający się z porąbanych nieobranych . . . kurzych pazurków:) Reklamacji nie składałem bo pazurki były bez wątpienia kurczakiem . . :)
 - Profil gość
Reklama
Kup bilet Więcej
dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Wizy
Rezerwuj hotel
Wizy
Okazje z lotniska

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy