LOT: Związkowcy i zarząd lecą w nieznane
Zarząd LOT-u i związki zawodowe personelu lotniczego lecą dziś w nieznane. Lepiej jednak wystartować nawet we mgle, niż pozostać na płycie lotniska, wyrywając sobie na przemian wolant i kłócąc się o port docelowy rejsu.
Reklama
Dziś (7.11) zarząd LOT-u i związki zawodowe personelu lotniczego powinny rozpocząć negocjacje płacowe. Powodzenie rozmów stoi jednak pod znakiem zapytania, bo z obopólnego zaufania po strajku zostały strzępy.
Trwający dwa tygodnie protest związków zawodowych w PLL LOT zakończył się w nocy 1 listopada br. Podpisane porozumienie zakłada podjęcie rozmów, które mają zacząć się dziś i odbywać się dwa razy w tygodniu, aż do 16 stycznia 2019 r. W sumie, biorąc pod uwagę przypadające po drodze dni świąteczne, jeśli strony będą przestrzegały uzgodnionego grafiku, to dojdzie do 17 spotkań, z których każde może trwać 9 godzin.
W trakcie tych ponad 150 godzin związkowcy mają nadzieję wynegocjować lepsze warunki płacy. Porozumienie wymienia 13 obszarów, których ma dotyczyć dyskusja. Są to: gwarantowane godziny blokowe w miesiącu, podwyższenie stawek standardowych godzin blokowych, proporcjonalne pomniejszenie pensum w niektórych przypadkach usprawiedliwionej nieobecności pracownika w pracy, sposoby wynagradzania instruktorów, premia roczna, dodatki za pełnienie dyżurów, z których nie są realizowane loty, dodatek za przebazowanie, dodatek za pełnienie funkcji szefa pokładu, rozliczanie pracy w niedzielę i święta, dodatki za odcinki lotów, dodatek za lot krajowy, system podwyżkowy i dodatki stażowe. Trzeba przyznać, że zakres tematów jest szeroki i powinien bez problemu wypełnić porządek obrad spotkań, które odbywać się będą w ciągu następnych 70 dni.
Sukces negocjacji jest jednak niepewny, nie tylko z powodu złożonej tematyki, której mają dotyczyć rozmowy, ale także z uwagi na spustoszenie, jakie zakończony strajk poczynił we wzajemnym zaufaniu oponentów. Już sam fakt, że porozumienie zostało wypracowane przez osoby spoza zarządu spółki (Paweł Borys i Andrzej Malinowski) nie wróży łatwej drogi do zawarcia finalnej ugody.
Akcja protestacyjna, jej przebieg i zawarty rozejm pozostawiły dwie strony sporu w Locie nadal okopane w głębokich transzejach, jednak morale w szeregach obu adwersarzy jest teraz zupełnie inne. O ile przed akcją protestacyjną w zdecydowanej ofensywie znajdował się zarząd spółki, to już po strajku musiał wycofać się na pozycje obronne. Użyta przez zarząd LOT-u broń w postaci zwolnień dyscyplinarnych, roszczeń finansowych i zawiadomień do prokuratury okazała się nieskuteczna.
Przywrócenie do pracy przewodniczącej związku zawodowego personelu pokładowego Moniki Żelazik jest prawdopodobnie największą porażką kierownictwa LOT. Liderka związkowa została zwolniona dyscyplinarnie na podstawie oskarżeń ocierających się o tak poważne zarzuty, jak nawoływanie do stosowania przemocy czy nawet terroryzm. Teraz z tą „terrorystką” trzeba będzie usiąść do stołu i prowadzić dialog.
Jednak konieczność zaakceptowania powrotu Żelazik jest dla zarządu LOT-u, w dużej mierze tylko kwestią ambicjonalną. Z tym problemem szefowie przewoźnika sobie poradzą, choć nie będzie to dla nich komfortowe. O wiele gorzej wygląda sprawa pozycji obecnego zarządu naszego narodowego przewoźnika. Prezesi LOT-u okazali się niezdolni do zawarcia kompromisu, który umożliwiłby wygaszenie protestu. Co gorsza zarząd nie tylko nie szukał porozumienia, ale dolewał oliwy do ognia tak, jakby wygranie potyczki ze związkami zawodowymi było ważniejsze od interesów spółki. Firmy, która temu zarządowi została powierzona i za którą ponosi on odpowiedzialność.
W dodatku zażegnanie sporu wymagało aż dwóch podejść. Oddelegowanie członka rady nadzorczej LOT-u, Bartosza Piechoty, do prowadzenia negocjacji okazało się niewystarczające. Prowadzone przez niego rozmowy zakończyły się oskarżeniem o stosowanie gróźb karalnych wobec negocjatorki z ramienia związków zawodowych oraz oświadczeniami ze strony pracodawcy, że są to zwyczajne pomówienia. Niezależnie od tego, kto miał racje w tej wymianie zdań, nowy negocjator ze strony LOT-u, zamiast rozładować konflikt zaognił go ponownie.
Dopiero interwencja Pawła Borysa, prezesa Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR), jednego z najbliższych współpracowników premiera Mateusza Morawieckiego, dała impuls do znalezienia rozwiązania. Nie ulega wątpliwości, że zaangażowanie prezesa PFR, było de facto rodzajem zastępstwa premiera, którego osobista interwencja w spór byłaby niezręczna i stanowiła prezent dla opozycji podczas trwającej kampanii do drugiej tury wyborów samorządowych.
W rezultacie tych dwóch ingerencji w sprawy LOT-u, pozycja zarządu została w znaczącym stopniu zachwiana. Prezes Rafał Milczarski, którego wszystkie decyzje podjęte przeciwko protestującym zostały cofnięte, pełni obecnie rolę, którą Anglicy zwykli nazywać lame duck (kulawa kaczka). To określenie oznacza, kogoś kto piastuje urząd, ale nie ma już na nim pełnej mocy sprawczej. Warto przypomnieć, że jednym z mężów zaufania powołanych do monitorowania dzisiaj rozpoczynających się rozmów jest właśnie Paweł Borys, co świadczy, że nadzór rządu nad poczynaniami szefów LOT-u trwać będzie, co najmniej do połowy stycznia przyszłego roku. Nie wiadomo jak członkowie zarządu przewoźnika odnajdą się w tych kłopotliwych dla nich okolicznościach.
W trakcie strajku zarząd popełnił też jeden bardzo poważny błąd, który będzie miał reperkusje dla przyszłej retoryki konfliktów w LOT. Do tej pory związki zawodowe personelu lotniczego, prowadząc spory pracownicze, bardzo szybko podnosiły zarzuty o nieprzestrzeganiu zasad bezpieczeństwa lotniczego przez zarząd spółki. Takie oskarżenia uderzają w fundamentalną zasadę funkcjonowania linii lotniczej, jaką jest zapewnienie bezwzględnego bezpieczeństwa pasażerom. W przeszłości, w trakcie polemik z pracodawcą kwestionowanie przestrzegania tej zasady przychodziło związkom zawodowym, nie tylko zbyt szybko, ale zwłaszcza zbyt lekko. Innymi słowy związkowcy używali zarzutu o zagrożeniu bezpieczeństwa lotniczego instrumentalnie, zbyt często, na wyrost i bez solidnych dowodów. Teraz jednak związki mają już przykład, że coś jest na rzeczy. Zmiana podręcznika operacyjnego przez zarząd w trakcie strajku, w celu umożliwienia pełnienia funkcji szefom pokładu przez mniej doświadczonych członków personelu pokładowego, nastąpiła bez uzgodnienia z Urzędem Lotnictwa Cywilnego (ULC). Co prawda taka zmiana leży w kompetencji przewoźnika, to jednak brak notyfikacji do ULC z zachowaniem odpowiedniego wyprzedzenia nie stanowi przykładu dobrej praktyki. ULC jest w trakcie badanie tego zdarzenia. Niezależnie od jego wyników zarzut naruszania zasad bezpieczeństwa lotniczego przez kierownictwo firmy brzmi dziś bardziej wiarygodnie niż przed strajkiem.
Z tych wszystkich względów nastroje po stronie pracodawcy muszą być dość minorowe. Nie wiadomo, jaką swobodę negocjacyjną da zarządowi LOT-u przedstawiciel rządu. Związkowcy będą mieli na pewno pokusę do odwoływania się do mediacji Borysa, gdy tylko dojdzie do pierwszych nieporozumień. Z całą pewnością rozpoczynające się rozmowy nie będą toczyły się w przyjemnej dla zarządu atmosferze.
Strona związkowa jest w znacznie lepszych humorach. Nie tylko spełniono jej podstawowy postulat i przewrócono Monikę Żelazik do pracy, ale wycofano się też z dyscyplinarnego zwolnienia 67 pracowników i zapewniono o wycofaniu roszczeń finansowych nie tylko w stosunku do osób fizycznych, ale także w stosunku do organizacji związkowych. W dodatku zarząd zasiądzie do rozmów prowadzonych pod nadzorem przedstawiciela premiera.
Dla liderów związkowych ważniejsze jest chyba jednak, że strajk nawet ograniczonej grupy pracowników doprowadził do ugięcia się zarządu. W tej potyczce związki odniosły zdecydowane zwycięstwo. Okazało się, że liczba zatrudnionych na etatach i cieszących się prawem do strajku pracowników jest ciągle wystarczająca, żeby wywrzeć silny i co najważniejsze skuteczny nacisk na pracodawcę.
Wyszła też na jaw stara prawda, że choć w LOT pracuje tylko nieliczna grupa zawodowa, to jednak ciągle przykuwa on uwagę polityków. Kiedyś narodowy przewoźnik był powiązany z władzą w obszarach, eufemistycznie ujmując, szeroko pojmowanego bezpieczeństwa. A dzisiaj jak widać ten związek nadal istnieje, ale ma on w przeważającej mierze charakter gospodarczy. Bez LOT-u bowiem Centralny Port Komunikacyjny (CPK) nie ma racji bytu. Nie ma przypadku w tym, że to prezes PFR mediował w sporze w LOT. To jego fundusz ma wspierać inwestycje w CPK. Dzięki planom rozwoju Polski obecnego rządu LOT stał się po raz kolejny kluczowym przedsiębiorstwem pod specjalnym nadzorem. Ten element został już zauważony przez związkowców i będzie na pewno wykorzystywany w dalszych rozgrywkach z zarządem.
Jednak związkowcy nie mogą mówić, ani myśleć o sytuacji po strajku wyłącznie w kategoriach sukcesu. Czekają ich długie i wyczerpujące negocjacje, w których bardzo łatwo będzie oskarżyć ich o roszczeniowość i nieuwzględnianie realiów gospodarczych, w których działa LOT.
Innym zmartwieniem liderów związkowych, pomimo zwycięstwa w ostatnim strajku, musi być słabnąca z roku na rok siła organizacji pracowniczych w LOT. Coraz więcej lotników zatrudnianych jest na umowach cywilnoprawnych a obecne negocjacje tego nie zmienią. Grupa pracowników uprawnionych do strajku jest coraz mniejsza. Jeśli związkowcy chcą wzmocnić swoje szeregi muszą znaleźć sposób na uzwiązkowienie pracowników zatrudnianych na umowach cywilnoprawnych przez LOT Crew, czyli spółkę należącą do LOT-u, której jedynym zadaniem jest zatrudnianie pracowników dla polskiego przewoźnika na podstawie umów cywilnoprawnych.
Od nowego roku możliwość zrzeszania się w związki zawodowe pracowników na umowach cywilnoprawnych wprowadzi znowelizowana ustawa o związkach zawodowych. Pracownicy na umowach B2B będą mogli zrzeszać się w związki zawodowe, jeśli tylko nie zatrudniają innych osób oraz mają prawa i interesy związane z wykonywaniem pracy, które mogą być reprezentowane i bronione przez związek zawodowy. Bez wątpienia piloci i członkowie personelu pokładowego zatrudniani przez LOT Crew takie warunki spełniają. Tylko od przedsiębiorczości i inicjatywy tych osób zależy jak szybko spółka zależna LOT-u stanie przed koniecznością negocjowania ze związkami zawodowymi pracowników na umowach B2B.
Nie wiadomo, co przyniosą rozpoczynające się dzisiaj rozmowy, ale na pewno będą miały kilka cech, które łatwo jest przewidzieć. Po pierwsze będą trudne, jak wszystkie negocjacje dotyczące pieniędzy. Po drugie przedstawiciele rządu będą musieli często interweniować. Będą się tego domagali związkowcy, w ten sposób podważając decyzyjność i pozycje zarządu. Po trzecie dwa miesiące rozmów mogą okazać się zbyt krótkie, żeby dojść do wyczerpującego porozumienia. Po czwarte wynegocjowane porozumienie może okazać się niemożliwe do wprowadzenia w życie, gdy w międzyczasie zmienią się warunki ekonomiczne na mniej sprzyjające i osiąganie dobrych wyników finansowych w branży lotniczej nie będzie już takie proste.
Zarząd LOT-u i związki zawodowe personelu lotniczego lecą dziś w nieznane. Lepiej jednak wystartować nawet we mgle, niż pozostać na płycie lotniska, wyrywając sobie na przemian wolant i kłócąc się o port docelowy rejsu.