Felieton: Krótkoterminoza PPL-u
Wiceminister infrastruktury uważa, że wprowadzenie nocnego zakazu lotów w Warszawie z siedmiomiesięcznym wyprzedzeniem to dużo. To bzdura, bo lotnictwo to branża operująca systemowo w długiej perspektywie czasowej.
Reklama
Spójrzmy na trzy
najbardziej elementarne składniki produktu o nazwie "linia lotnicza". To
załogi, samoloty i połączenia.
Żaden z tych
elementów nie jest podatny na szybkie zmiany. Pracowników niby zatrudnić można "na już", ale
akurat w tej branży trzeba ich też przeszkolić, co trwa parę tygodni. Ale to i
tak najkrótsza z możliwych w lotnictwie perspektyw.
Samoloty kupuje
się często nawet z kilkuletnim wyprzedzeniem. Nieco mniej czasochłonne są
procedury wyleasingowania samolotów, ale nie licząc doraźnych i drogich
wynajmów maszyn na zasadach tzw. wet leasingu, przewoźnicy muszą bardzo
precyzyjnie myśleć o flocie na co najmniej kilka miesięcy do przodu.
Tak samo mało
elastyczne są trasy przewoźnika. Bilety na nowe połączenia wprowadza się do
sprzedaży na co najmniej kilka miesięcy przed ich uruchomieniem, a potem
jeszcze czeka się często dwa-trzy lata, aż te połączenia zaczną zarabiać. Nie mówiąc
o procedurze pozyskania odpowiednich zezwoleń czy slotów, która też jest
wykonywana z dużym wyprzedzeniem. Aby mądrze zarządzać przychodami, linie
lotnicze często mają w systemach rezerwacyjnych połączenia na nawet ponad rok
później.
Dlatego gdy wiceminister
infrastruktury, Jerzy Szmit, mówi, że zakaz nocnych lotów w Warszawie zostanie
wprowadzony za siedem miesięcy i nazywa to "dużym
wyprzedzeniem" - świadczy to albo o braku wiedzy o zasadach działania branży,
albo o niechęci do uwzględnienia realiów.
Rok lotniczy
dzieli się na dwa sezony rozkładowe. Letni trwa od ostatniej niedzieli marca do
ostatniej niedzieli października, zimowy przez resztę roku. Zarządza tym
Międzynarodowe Zrzeszenie Transportu Lotniczego (IATA). W te dwa graniczne dni
odbywają się największe zmiany rozkładów lotów, to na sezony przydzielane są
sloty, czyli zezwolenia na start i lądowanie o określonej godzinie.
Więc faktycznie,
mogło być gorzej. Zmiana mogła zostać wprowadzona już od nadchodzącego sezonu
zimowego, rozpoczynającego się 29 października. Jednak czekając do 25 marca
2018 r. PPL nie robi nikomu łaski, bo to tylko pozornie wyjście naprzeciw
oczekiwaniom linii. W praktyce jest niemal równie problematyczne.
We wrześniu
wszystkie linie od dawna mają już w sprzedaży bilety na lato 2018 r. lub zakontraktowane umowy z touroperatorami. Siedem
miesięcy do rozpoczęcia sezonu to w tej branży naprawdę niedużo. Linie
planowały loty do i z Warszawy zakładając, że będą obowiązywały dotychczasowe
reguły gry. A tych nie powinno zmieniać się w trakcie rozgrywki.
Jeśli PPL chce
wprowadzić zakaz nocnych lotów - co samo w sobie nie jest dziwne ani złe, robią tak
wszak inne duże lotniska położone w obrębie aglomeracji - to powinno to zrobić
w sposób przemyślany. Realnie skonsultować zmiany z liniami, a nie po prostu
rozsyłać im znienacka propozycję, która, jak wynika z naszych informacji,
przewoźników zaskoczyła. Przeprowadzić proces albo stopniowo, albo nawet i
naraz, ale od sezonu, na które linie nie sprzedają jeszcze biletów. Nikt nie
słyszał, aby nagle wzrosła liczba skarg na hałas, więc trudno powiedzieć, skąd
ten paniczny wręcz pośpiech.
Zakaz i tak
ograniczy ofertę lotów Wizz Aira i wylotów czarterowych z Warszawy, może nawet
przyczynić się do przeniesienia przynajmniej tych drugich do Modlina. Pasażerowie pewnie ponarzekają, ale takie są
koszty posiadania lotniska w mieście. Jednak zmuszanie linie do odwołania
lotów, na które już sprzedają bilety, jest po prostu nie fair, a do tego
kosztowne. Przewoźnicy muszą zapewnić pasażerom alternatywny transport do
miejsca docelowego (tak wynika z unijnego prawa), a potem mogą domagać się
zwrotu kosztów od PPL-u.
Żeby jednak nie
oskarżać tylko PPL-u i polskiego rządu, to niezrozumienie długoterminowego charakteru branży
lotniczej jest powszechne. Najlepszym przykładem są negocjacje w sprawie
Brexitu. Rozmowy między Wielką Brytanią a Unią są co prawda w ogólnym chaosie,
głównie za sprawą braku kompetencji i ustalonych priorytetów w Londynie. Jednak
w aspekcie lotnictwa pośpiech jest szczególnie wskazany. Wiele zasad można
dopiąć nawet na dzień przed samym Brexitem. Brak wcześniejszej wiedzy na temat
warunków wyjścia będzie oczywiście dla wszystkich niekomfortowy, ale może mieć
niewielkie skutki praktyczne.
W przypadku
lotnictwa będzie jednak inaczej. Linie lotnicze muszą zacząć planować
rozkład na lato 2019 r. co najmniej rok wcześniej, wtedy też powinny zacząć
sprzedawać bilety. Jeśli w marcu 2018 r. branża nie będzie wiedziała, czy od
kwietnia 2019 r. (czyli po Brexicie) nadal będzie mogła latać między Wielką
Brytanią a Unią, to po prostu skasuje te trasy. Żadna z poważnych linii nie
pozwoli sobie na ryzyko uruchamiania rozkładu bez ramowych choćby zasad gry. Jednak brytyjscy negocjatorzy, mimo głośnych
apeli Michaela O’Leary’ego, zdają się również ulegać bolesnemu przypadkowi
krótkoterminozy w branży, która jest na nią alergiczna.
fot. Tomasz Śniedziewski