Z Lufthansą do USA w Ekonomicznej Premium

23/07/2017 03:49

Lot LH1347/LH418

Podróż do USA rozpoczynam na Lotnisku Chopina w Warszawie 1.5 godziny przed odlotem do Frankfurtu nad Menem, gdzie przesiadam się na lot do Waszyngtonu-Dulles. Pierwszy odcinek mojej podróży odbywam w klasie ekonomicznej, a ten dłuższy – w klasie ekonomicznej premium. Z racji, że miałem też okazję lecieć w klasie ekonomicznej premium do USA liniami Ukraine International Airlines i LOT, pozwolę sobie od czasu do czasu porównać jakość produktu pomiędzy tymi liniami.


Dokonawszy uprzednio odprawy on-line, dotarłszy na lotnisko po pewnych perypetiach związanych z próbą zaparkowania samochodu na parkingu krótkoterminowym (tak przy okazji, czy tylko mi się wydaje, że te miejsca są strasznie wąskie?), udaję się prosto do agenta w celu nadania bagażu. Stanowiska przydzielone Lufthansie były prawie w pełni obsadzone i tym samym obsłużono mnie po nie więcej niż 5 minutach oczekiwania. Na miejscu okazało się, że mój bagaż podręczny niestety przekracza dozwolone w Lufthansie rozmiary, pomimo tego, że z łatwością mieści się w schowkach wszystkich samolotów we flocie Lufthansy czy Lufthansa CityLine. Agent zaproponował natomiast, że bagaż ten może zostać nadany „za darmo” do luku bagażowego, pomimo, że pierwszy odcinek mojej podróży był zarezerwowany w klasie ekonomicznej, gdzie przysługuje tylko jedna sztuka. Na ogół przymyka się oko na nieco ponadwymiarowy bagaż podręczny, ale leciałem w szczycie sezonu, przy prawie 100% wypełnieniu kabiny w naszym Airbusie A321, więc pewne obiekcje są zrozumiałe (klasa ekonomiczna była pełna, w biznesie zajęte było 18 na 20 miejsc). Co ciekawe dla pasażera podróżującego po USA, Lufthansa ma również limit wagowy dla bagażu podręcznego wynoszący 8 kg. Ten sam limit dotyczy również lotów transatlantyckich, także w klasie ekonomicznej premium. Wiele linii amerykańskich, chociażby Delta czy United, nie posiada na zdecydowanej większości swoich tras żadnych (oficjalnie podawanych) limitów wagowych dla bagażu podręcznego. LOT pozwala pasażerom premium zabrać 2 sztuki bagażu, łącznie 12 kg. Moim zdaniem najlepsze warunki oferują jednak linie UIA, które mają standardowy limit w ekonomicznej i w premium wynoszący 7kg, ale dla posiadaczy karty Panorama oferują gratis dodatkowe 5kg, łącznie 12kg. Dotyczy to również posiadaczy podstawowej karty Panorama, odpowiedniczki „niebieskiej” karty Miles&More, którą dostaje się już po 3 segmentach/3000 mil na pokładach UIA.

Przy okazji, mała ciekawostka: na miejscu udało mi się nadać bagaż również na mój trzeci lot, operowany przez United, będący na oddzielnej rezerwacji. United pobiera na ogół $25 za nadanie pierwszej torby, ale dzięki temu, że torbę nadała mi Lufthansa, a nie agent United, jakimś cudem opłata mnie ominęła i nikt się do mnie po nią do dziś nie zgłosił. Nie zrobiłem tego oczywiście celowo i nie zachęcam do oszukiwania, ale wygląda na to, że w tym całym systemie jest jakaś luka.

Po dłuższej nieobecności na Lotnisku Chopina, zauważyłem parę zmian, m.in. nowy układ stanowisk kontroli paszportowej. Co się chwali, co jakiś czas pojawiały się komunikaty w językach polskim i angielskim informujące pasażerów o zmianach i proszące ich o wcześniejsze przejście kontroli, chociaż z tego co zobaczyłem, nie było to konieczne, bo liczba stanowisk została znacząco zwiększona i kolejek w danym momencie nie było. Mimo wszystko, duży plus za informowanie pasażerów. Niestety, nadal na lotnisku nie rozwiązano w cywilizowany sposób problemu dostępności wody pitnej. Zauważyłem nowe automaty z wodą butelkowaną w cenach niższych niż jeszcze nie tak dawno temu, ale nadal brakuje fontann, i to nie trzech sztuk, jak to kiedyś zapowiedziano, ale znacznie większej liczby. Standard toalet też jest nadal niski i moim skromnym zdaniem przydałby się im mały remoncik.

W związku z opóźnionym o ok. 15 min przylotem z Frankfurtu, zmieniono nam gate na 28., i sam boarding również opóźnił się. Kiedy już wpuszczono nas na pokład, sam wylot też nieznacznie się opóźnił. Wnętrze samolotu było stosunkowo świeże, ale kabina pasażerska nie była zbyt czysta. Do samolotu ładowano dość spore jak na moje oko ilości cargo. Po pewnym czasie kapitan Schmidt obwieścił nam, że okazało się, że samolot jest przeciążony i trzeba będzie wyładować część ładunku, ale jednocześnie uspokojono nas, że nie dotyczy to bagażu pasażerów. Rejs do Frankfurtu był bardzo krótki i dzięki sprzyjającym nam wiatrom, wylądowaliśmy we Frankfurcie 2 minuty przed rozkładowym czasem.

Chciałbym pochwalić w tym miejscu sposób, w jaki załoga pokładowa przeprowadziła instrukcję bezpieczeństwa. Zajmowałem miejsce 6E, znajdujące się tuż za pięcioma rzędami klasy biznes i tym samym, tuż za zasłonką oddzielającą ją od klasy ekonomicznej. Bardzo często w samolotach wąskokadłubowych, gdzie dwóch członków załogi pokładowej przeprowadza instrukcję bezpieczeństwa, jeden z nich zajmuje miejsce w okolicach połowy długości kabiny pasażerskiej, a drugi w okolicach pierwszego rzędu. W takich warunkach, osoba siedząca tuż za zasłonką, szczególnie przy oknie, nie ma szans, żeby cokolwiek zobaczyć. Tutaj członkini personelu w przedniej części samolotu instruowała najpierw pasażerów w C, a następnie niezwłocznie demonstrowała to samo stojąc tuż za piątym rzędem, tak że siedząc w rzędzie szóstym mogłem również wszystko zobaczyć. To wszystko to oczywiście szczegóły, a samemu instrukcje bezpieczeństwa znam na pamięć, ale to właśnie dbałość o szczegóły sprawa, że generalnie bardzo dobrze oceniam załogę pokładową Lufthansy. I jest to moje doświadczenie nie tylko z tego lotu, ale również wielu innych, które miałem okazję odbyć na pokładach tej linii.

W czasie naszego krótkiego przelotu zostaliśmy poczęstowani napojem i do wyboru – kanapką z serem lub drożdżówką. Wybrałem kanapkę z serem, która była jak najbardziej zjadliwa, ale szału nie było. Nie mam zbyt wysokich oczekiwań na tak krótkim locie, więc sam fakt zaserwowania przekąski o rozmiarach większych niż paczuszka orzeszków jest już dla mnie plusem.

Po wylądowaniu we Frankfurcie okazało się, że nasz gate był zajęty, ale na szczęście po kilku minutach udało się znaleźć dla nas nowy.  Z racji jedynie mniej niż godzinnej przesiadki i konieczności przejścia przez kontrolę paszportową, szybkim tempem udałem się w kierunku bramki Z69, która znajduje się na samiutkim końcu pirsu dobudowanego 5 lat temu do Terminala 1. Pirs ten ma miejsca postojowe zdolne na raz obsłużyć 4 Airbusy A380 lub 7 Boeingów 747. W międzyczasie skorzystałem z jednego z kilku punktów kontroli paszportowej, które zlokalizowane są w dosyć mało komfortowych warunkach. Pasażerowie tłoczyli się w kolejce pomiędzy słupami nośnymi, a sama kolejka znajdowała się pod kątem 90 stopni do stanowisk kontroli, bez żadnego oddzielenia 4 kolejek, które stały równolegle do siebie. Jest to mało wydajny system, a sam fakt, że kontrola paszportowa nie odbywa się w sposób zcentralizowany oznacza, że pasażerowie w sposób nierównomierny rozchodzą się pomiędzy punktami. Ze względu na duże odległości i kolejki, dojście do mojej bramki zajęło mi 40 minut.

Na każdym kroku przypominałem sobie czemu niezbyt przepadam za portem lotniczym we Frankfurcie. Jest on moim zdanie zdecydowanie mniej przyjazny dla pasażera w porównaniu do hubu Lufthansy w Monachium, który jest zorganizowany w sposób znacznie bardziej przejrzysty i mniej chaotyczny. Tak przy okazji, dla mnie fajnym plusem obydwu hubów LH jest dostępność darmowych gazet w wielu miejscach terminala, mimo że LH nie oferuje już (w ogóle?) gazet przy wejściu do samolotu. 

Boarding rozpoczął się z opóźnieniem, więc, pomimo że Boeing 747-8 „Brandenburg” stał przy stanowisku już od jakiegoś czasu, dopiero po chwili od mojego przybycia zaczęto wpuszczać pierwszych pasażerów na pokład. Dużą wadą klasy ekonomicznej premium w Lufthansie jest to, że pasażerowie nie mają priorytetu we wchodzeniu na pokład i tym samym stoją w długiej kolejce, bo to duży samolot, do wejścia na pokład razem z pasażerami klasy ekonomicznej. LOT, teoretycznie, oferuje swoim pasażerom premium priorytetowy boarding, chociaż miałem swego czasu dość niemiłą sytuację w Warszawie, gdzie agentka LOT-u w dosyć chamski sposób pomimo mojej chęci nie pozwoliła mi wejść na pokład, tylko kazała czekać z resztą pasażerów klasy ekonomicznej, aby po chwili zmienić zdanie pod wpływem innych pracowników obsługi (prawdopodobnie nie wiedziała, że pasażerom premium przysługuje priorytetowy boarding). 

Moje miejsce to 21K i jest w pierwszym rzędzie klasy premium, tuż przy toaletach i wyjściu awaryjnym. Zapewnia ono nielimitowaną ilość miejsca na nogi. Lufthansa nie pozwala pasażerom premium na darmowy wybór miejsca, co jest bardzo dziwne, ale przynajmniej, w przeciwieństwie do LOT-u, nie blokuje części miejsc (nie wiem czy tak jest nadal, ale swego czasu dostanie miejsca w najlepszym, 4 rzędzie w LOT było możliwe tylko po telefonie na infolinię). W ogóle LOT ma idiotyczny system z miejscami, bo dwóm członkom rodziny odwiedzającym mnie niedawno w USA i będących na tej samej rezerwacji przydzielił miejsca w dwóch kompletnie oddzielnych miejscach kabiny (nie pozwolono na żaden wybór miejsc), pomimo, że w samolocie było wiele dostępnych miejsc koło siebie. To chyba taka kara za niewykupienie płatnego miejsca. Na infolinię oczywiście nie dało się dodzwonić (wieczór strefy czasowej wschodniego wybrzeża), na szczęście na lotnisku JFK udało się to odkręcić, ale rodzina przyrzekła, że LOTem już więcej do USA nie poleci, tym bardziej że troszkę musieli dopłacić za jedną przesiadkę mniej. W UIA nie ma problemu z wyborem miejsca, ale część kabiny premium jest zarezerwowana dla członków załogi i oddzielona zasłonkami, bo Boeing 767 nie posiada oddzielnych miejsc odpoczynku dla personelu pokładowego. W każdym razie, do czego zmierzam, w Lufthansie nie było mimo wszystko problemu z dostaniem miejsca w rzędzie awaryjnym przy check-in. 

A teraz pewna „ciekawostka”, a raczej wielki wygłup projektanta wnętrza Lufthansowych 747-8: układ kabiny pasażerskiej dolnego pokładu to klasy biznes-ekonomiczna-ekonomiczna premium – ekonomiczna. Tak, sekcja klasy premium jest z obu stron otoczona klasą ekonomiczną i nie jest od nich oddzielona w żaden sposób. Z przodu klasy premium znajdują się 2 toalety przeznaczone dla pasażerów 4 rzędów klasy premium i 11 rzędów klasy ekonomicznej, z przodu i z tyłu klasy premium. Tym samym, przód klasy premium tuż przed moim fotelem jest poczekalnią do toalety, a z mojego miejsca mogłem oglądać muszlę klozetową za każdym razem, gdy otwierały się drzwi toalety. Przy dalszych miejscach premium nie jest dużo lepiej, bo pasażerowie z 7 rzędów ekonomicznej nadal przechodzili tuż obok by skorzystać z toalet. Układ kabiny pasażerskiej tym samym czyni tym samym korzystanie z klasy premium na rejsach nocnych kompletnie bezcelowym, chyba że potraficie spać głęboko w samolotach. Ja nie potrafię, więc nie miałbym szansy na zmrużenie oka. Nawet podczas rejsu dziennego bliskość toalety była irytująca, chociaż przynajmniej załoga utrzymywała je w rozsądnym stanie czystości podczas całego rejsu. Kilku pasażerów klasy ekonomicznej zajmowało też wolne miejsca w premium, ale chyba byli z czasem wyganiani. A nawet gdyby otoczenie było bardziej sprzyjające snu, to pasażer siedzący za mną i stukający paluchami po swoim monitorze wbudowanym w oparcie mojego fotela, by mi to skutecznie uniemożliwił. 

Niestety, troszeczkę speszony tym, że miejsce obok było już zajęte przez współpasażerkę, nie zrobiłem zdjęcia fotela. Fotel był bardzo wygodny, miał duży odchył oparcia, regulowany zagłówek i wysuwany podnóżek. Do tego szeroki podłokietnik z miejscem na szklankę. Wypada na plus w porównaniu do foteli w LOT pod względem wygody i tym bardziej w UIA, chociaż nie wiem, czy w dalszych rzędach nie było by tego samego problemu, co w Locie – jeżeli pasażer przed nami odchyli oparcie fotela, a my siedzimy przy oknie, to nie jesteśmy w stanie w normalny sposób wyjść ze swojego miejsca (z tego powodu zdecydowanie odradzam rzędy 5 i 6 w LOT-owskich Dreamlinerach). Na fotelu zastałem kocyk, poduszkę i kosmetyczkę. W kieszeni znajdującej się z boku fotela znajdowała się butelka wody. Przez czyjeś niedopatrzenie nie było na miejscu słuchawek, ale skorzystałem z tych w sąsiednim rzędzie, bo kilka miejsc było wolnych. Łącznie w Y+ na 32 miejsca, 28 miejsc było zajętych. Układ siedzeń 2-4-2 sprawiał, że czułem się w wystarczająco komfortowy sposób oddzielony od sąsiedniego fotela. 

Pod koniec boardingu dostaliśmy napój powitalny – sok pomarańczowy z miętą (super!). Start samolotu opóźnił się o ok. 1 godzinę, więc miałem trochę czasu by jeszcze przed wylotem przetestować IFE. Zacznę od tego, że wadą jest, że monitor systemu IFE wysuwany z podłokietnika ustawia się pod kątem, który sprawia, że filmy ogląda się w raczej nienaturalnej pozycji, a sam monitor jest mały. Ciężko mi to lepiej opisać, ale było to niewygodne. Wydaje mi się, że nie miałbym tego problemu, siedząc w którymś z trzech następnych rzędów. System rozrywki jest raczej „taki sobie”. Po pierwsze, nie obsługuje języka polskiego, żaden z filmów nie miał napisów polskich ani nie było żadnego polskiego filmu. Biorąc pod uwagę jak spora liczba pasażerów, przynajmniej na tym rejsie, była polskojęzyczna, takie udogodnienia byłyby uzasadnione. Wybór filmów i gier był w ogóle raczej mało satysfakcjonujący, i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu, po obejrzeniu jednego filmu nie potrafiłem znaleźć dla siebie drugiego, którym byłbym zainteresowany. Część problemu może wynikać z tego, że system rozrywki nie zawiera zwiastunów filmów, więc niewykluczone, że ze względu na lakoniczny opis ominęły mnie jakieś ciekawe filmy. Na pokładzie znajdował się dostęp do W-fi, ale postanowiłem skorzystać z okazji i poczytać thriller polityczny Toma Clancy’ego, który tak mnie wciągnął, że na żadne surfowanie po internecie nie miałem ochoty. Jedna godzina Wi-Fi to koszt 9 Euro, 4 godziny to 14 Euro, a dostęp podczas całej podróży, ale nie więcej niż 24 godziny (ma to znaczenie dla pasażerów przesiadających się z jednego lotu międzykontynentalnego na drugi), to 17 Euro. Cóż, nie są to jeszcze ceny który sprawią, że pasażerowie będą z internetu na pokładzie korzystać masowo, ale też z drugiej strony bynajmniej nie są to ceny zaporowe, szczególnie przy długich podróżach. 

Jakieś 1.5 godziny po wylocie rozpoczął się serwis z napojami, który przyszedł do nas po obsłużeniu klasy ekonomicznej. W międzyczasie przez interkom przedstawiono nam w szczegółowy sposób wybór posiłków w ramach lunch-u, za co stawiam duży plus, bo jednak nadal zbyt częstym standardem jest „chicken or beef”. Oprócz tego, miałem do dyspozycji menu, gdzie zawarto informacje o serwowanych posiłkach. Czasami, latając z Lufthansą, zamawiam posiłek specjalny. Lufthansa ma naprawdę świetny wybór takich posiłków, ja typowo wybieram „bez ryb”. W LOT nie ma niestety takiej opcji i muszę wybrać albo opcję wegetariańską, albo liczyć na szczęście, że akurat nie będzie rybki i nie skończą się opcje alternatywne. Mimo wszystko, zawsze staram się wybrać miejsce w sposób strategiczny, by do tego nie dopuścić :) Tym razem zdecydowałem zjeść standardowy posiłek i z wyboru pomiędzy piersią z kurczaka w sosie arrabbiata, a ravioli wypełnionymi zielonym pesto, wybrałem kurczaka. Oprócz dania głównego dostaliśmy malutką przystawkę – sałatkę i deser – crème brulee i kawałek pieczywa. Posiłek podano na ceramicznej zastawie, dano nam również metalowe sztućce, a na tacce znajdowała się szklanka, do której usilnie żaden z członków personelu pokładowego nie chciał nalać mi zamawianych napojów i zamiast tego zawsze dostawałem plastikowy kubek. Był to ten sam posiłek, który dostali pasażerowie klasy ekonomicznej, różnił się jedynie sposobem podania. Posiłek był smaczny, a przynajmniej takim mi się wydawał, bo byłem głodny, ale był z nim jedne bardzo duży problem – był zdecydowanie za mały. 

Po posiłku byłem nadal głodny, a nie jestem ogólnie rzec biorąc osobą, która jada duże posiłki. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak czuli się nieco bardziej gabarytni pasażerowie amerykańscy. Pod względem posiłku Lufthansa wypada zdecydowanie na minus w porównaniu do LOT-u, który miał świetny serwis z jedzeniem w klasie premium, trochę mniej jeżeli chodzi o napoje, ale nadal ma plus w porównaniu do LH. Nie pamiętam już tak dokładnie co dostałem na pokładzie UIA, nie było to chyba nic rewelacyjnego, ale na pewno nie byłem po tym głodny. Wielkość posiłku nie jest dla mniej aż tak istotna na locie nocnym, ale był to lot dzienny, więc w oczywisty sposób, nie śpiąc, mój układ metaboliczny działał aktywniej a i ja sam zużywałem więcej energii. Gdybym był nieco bardziej głodny, zapytałbym się o możliwość dokładki, ale niestety tego nie zrobiłem. Miałem nadzieję, że być może w kuchni zostaną wystawione jakieś przekąski. I znowu zrobiłem głupotę, bo nie sprawdziłem, trochę z lenistwa chyba nie chciało mi się przejść przez te kilkanaście rzędów. Ale też, kilka razy, gdy patrzyłem do tyłu, kuchnia była zasłonięta zasłonką, więc nie wyglądało to zachęcająco. Po posiłku zaoferowano nam koniak, co jest Lufthansowym standardem, a kiedy poprosiłem o whisky, poinformowano mnie, że teraz nie jest czas na whisky, co też jest Lufthansowym standardem. Rozumiem niby potrzebę jakiegoś uporządkowania serwisu z napojami, chociażby rozdzielenia napoi ziemnych od gorących, ale sposób w jaki to robią w LH nie do końca mi odpowiada. W klasie premium oczekiwałbym pod tym względem minimalnie bardziej indywidualnego podejścia do pasażera. 

Drugim posiłkiem była podawana na 1.5 godziny przed lądowaniem przekąska. To było jeszcze straszniejsze w swojej wielkości od poprzedniego posiłku, bo było miniaturowe, a ja byłem już na poważnie wygłodzony (i już po wylądowaniu rzuciłem się na amerykańskiego fast fooda). Posiłek był smaczny, ale nawet gdyby był dwukrotnie większy pod względem kalorycznym, to nadal nie byłby zbyt wielki. 

Chyba znowu mając niezwykle sprzyjające wiatry, w powietrzu nadrobiliśmy prawie całe opóźnienie i przylecieliśmy w okolicach czasu rozkładowego. Tutaj muszę wyjątkowo pochwalić port Dulles, bo pierwszy raz mi się zdarzyło, że w USA w piętnaście minut przeszedłem kontrolę paszportową i odebrałem/ponownie nadałem bagaż, i to pomimo tego, że tylko dwóch pograniczników sprawdzało paszporty cudzoziemcom tranzytowym, ale jeden z nich robił to w tempie niezwykle ekspresowym, nie zadając przy tym żadnych głupich pytań, 2 minuty max na osobę. 

Podsumowując, uważam, że produkt Lufthansy w klasie premium na pokładzie 747-8 to jakieś nieporozumienie. Gdzieś w skali pomiędzy klasą biznes a ekonomiczną, jest mu zdecydowanie bliżej do tej drugiej. Mimo nieco bardziej komfortowych foteli niż w LOT (chociaż są one o pół cala węższe, ale dla mnie to nie problem) i personelu pokładowego, który jest niezwykle profesjonalny i stanowi jedną z największych wartości Lufthansy, klasa ekonomiczna premium nie zapewnia takiego komfortu, jakiego może oczekiwać pasażer 4-gwiazkowej linii. Catering był na poziomie gorszym niż w klasie ekonomicznej wielu konkurencyjnych linii, a ulokowanie kabiny premium nie dawało pasażerowi ani odrobiny prywatności i możliwości komfortowego odpoczynku. Dodatkowo klasa premium nie oferuje udogodnień w postaci możliwości wczesnego boardingu, fast-tracku przy kontroli bezpieczeństwa, przyspieszonego odbioru bagażu, wstępu do lounge-u czy dedykowanych stanowisk check-in. Produktu UIA nie da się łatwo porównać ze względu na wiekowość Boeingów 767 używanych przez tę linię, ale porównując produkt premium Lufthansy do LOT-owskiego, nasz narodowy przewoźnik wypada na korzyść. Zapowiedziane zwiększenie odstępu pomiędzy fotelami w lotowskich 787 na pewno pomoże podnieść komfort pasażerów w rzędach 5 i 6, więc wg. mnie najistotniejszą rzeczą, nad którą LO musi popracować przy swoim produkcie premium jest personel obsługi, zarówno naziemnej, jak i pokładowej. W tej jednej kwestii widzę znaczną różnicę na korzyść Lufthansy, a przecież jest też wiele linii, które w tej kwestii radzą sobie jeszcze lepiej.

Komentarze

Komentowanie dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy