Majówka'17, czyli samolotem po Europie cz.4

08/06/2017 22:13
FI501 Amsterdam-Rejkiawik. Kolejny dzień spędzam w podróży do Rejkiawiku. Po raz pierwszy mam okazję wypróbować islandzkie linie lotnicze Icelandair. I bardzo się ciesze, że odhaczę kolejną linię. Relacja niebawem na blogu.
Rejkiawik. Gdzieś na północnym krańcu Oceanu Atlantyckiego w pobliżu kola podbiegunowego leży Islandia. Wyspa wyłoniła się podczas orogenezy alpejskiej, kiedy zmiany tektoniczne zainicjowane przez ruchy górotwórcze, pobudziły aktywność wulkaniczną na tym terenie. Powtarzające się erupcje wulkaniczne okolicy Grzbietu Śródatlantyckiego utworzyły Islandię.
O wulkanicznym pochodzeniu wyspy przypomina ok. 130 wulkanów, z czego 18 uważane jest za aktywne, oraz liczne gorące źródła i gejzery. Same źródła geotermalne wykorzystywane są do ogrzewania, produkcji energii elektrycznej oraz do zasilania domostw w ciepłą wodę. Po odkręceniu kurka czuć charakterystyczny czarci zapach o czym informują tabliczki w pokojach hotelowych. Rejkiawik (stolicę Islandii) zamieszkuje 130.000 mieszkańców - ok. 40% populacji kraju. Miasto powstało pod koniec IX wieku jako osada norweskich wikingów, a znaczący rozwój przypadł na XX wiek.
Niewielką stolicę można zwiedzić pieszo w parę godzin. I choć nie ma tu licznych zabytków, to spacer po pustawych ulicach jest zupełnie innym doświadczeniem niż spacer po innych europejskich metropoliach. Charakterystyczne, tradycyjne domy pomalowane w intensywne kolory sąsiadują z bardziej współczesnymi konstrukcjami.
Na głównej handlowej ulicy Laugavegur spotykam grupki młodzieży ubranej w kolorowe stroje, każda w inny kostium. Niemowlaki, pszczółki i coś, co przypomina bliżej nieokreślony gatunek zwierząt. Do pobliskiej kawiarni wpadam na kawę i pytam młodą bufetową stojącą za kontuarem, o co chodzi z tym zamieszaniem.
A, bo to nasza islandzka tradycja. W ostatni dzień szkoły, maturzyści przebierają się w śmieszne stroje i upijają razem z nauczycielami - odpowiada. Siedząc przy kawie, obserwuje stado krokodyli przechodzących ulicą. Część z nich wpada do kawiarni, zamawia coś, siada na chwilę przy stoliku, wypija to co zamówiła, po czym wychodzi. I ja wkrótce wychodzę. Po drodze mijam dziewczynę-krokodyla pieczołowicie przelewającą zawartość piersiówki do bidonu. Jak zabawa to zabawa!
Zostawiam stado krokodyli w tyle, i zaczynam zwiedzanie miasta od położonego nad jeziorem Tjörnin postmodernistycznego ratusza wybudowanego z betonu, szkła i lawy. Nieopodal ratusza na ławce siedzi dwóch mężczyzn popijających piwo z puszek. Przechodząc słyszę po polsku: ...bo ta szmata z socjalu...
A ponieważ nie chce wiedzieć kim jest ta owa szmata przyspieszam kroku i dochodzę do pobliskiego budynku Parlamentu (Alþingishúsið) zbudowanego z ciosów diabazu – rodzaju skały wulkanicznej zbliżonej do bazaltu. Budynek uprzednio był siedzibą Uniwersytetu Islandzkiego, następnie Biblioteki Narodowej, a od 1937 siedzibą Prezydenta Islandii. Obecnie mieści się w nim jednoizbowy Budynek Parlamentu, w którym zasiada 63 posłów wybieranych na 4-letnią kadencje.
Klucząc uliczkami Rejkiawiku dochodzę do najbardziej znanej budowli miasta Hallgrímskirkja, czyli luterańskiej katedry. Budowla, dobrze widoczna z wielu stron, została zaprojektowana przez duńskiego architekta Lauritsa Alberta Winstrupa, a jej budowa została ukończona (po 41 latach) w 1986 roku .
W surowym wnętrzu jednym z dominujących elementów wystroju są organy sprowadzone z Kolonii. Przystaję na chwile przy pulpicie, obserwując grającą organistkę. Dźwięk organów ma jakaś tajemniczą energię, która otacza mnie dookoła i nieco dusi.
Po wyjściu z katedry rozglądam się po oknach, w których brak jest firanek. Ciekawe, że wartości luterańskie tj. skromność i jawność mają duży wpływ na życie codzienne. Bo skoro nie mam nic do ukrycia to po co firanki?
Na drugi dzień wykupiłem wycieczkę po Golden Circle. I choć cos takiego jak Golden Circle nie istnieje, a nazwa powstała na potrzeby turystyki, to ciesze się, że choć trochę poznam bliżej kraj położony na krańcach Europy. Minivan odbiera mnie spod hotelu i wiezie na główny dworzec autobusowy, na którym przesiadam się do autokaru. Po ok. 15 minutach wyjeżdżamy z Rejkiawiku. Krajobraz zupełnie inny niż w kontynentalnej Europie. Bezkresne pola lawowe, skały porośnięte porostami i drobnymi roślinami, a w oddali pasma górskie pokryte białymi lodowcami. Pierwszy przystanek to Friðheimar jeden z wielu gospodarstw ogrodniczych wykorzystujących energię geotermalną, w jaką obfituje Islandia. Ze względu na oddalenie od kontynentu import świeżych warzyw i owoców byłyby nieopłacalny, dlatego większość dostępnych na wyspie warzyw i owoców  uprawia się na miejscu. Poza pomidorami czy truskawkami uprawia się także kwiaty, a w niektórych gospodarstwach nawet banany.
Kolejnym przystankiem jest Strokkur największy czynny gejzer Islandii, który wybucha co 5-10 minut, wyrzucając słup wody o średnicy 3 m na wysokość 30 m. Na terenie tego samego pola geotermalnego (dolina Haukadalur) znajduje się również gejzer Geysir, od którego nazwy powstało słowo gejzer. Po niecałej godzinie jazdy dojeżdżamy pod wodospad Gullfoss, utworzony przez rzekę Hvítá. W najwyższym punkcie wodospad na wysokość 32 m. Na zakończeniu odwiedzamy Parka Narodowy Þingvellir, w którym położona jest dolina ryftowa Grzbietu Śródatlantyckiego, oddzielającego od siebie płytę północnoamerykańską od płyty eurazjatyckiej w tempie kilku centymetrów na rok. Ponadto na terenie parku do 1798 roku odbywały się sesje parlamentu nazywanego Althing. Zebrania odbywały się na wyznaczonym terenie pod gołym niebem. Powrót. Żal mi opuszczać Islandię, która stanowi swoisty mikrokosmos: gejzery sąsiadują z lodowcami, a te z kolei dzielą swoje miejsce z wulkanami. Większość ludzi wierzy w trole, a energia geotermalna pozwala cieszyć się miejscowymi bananami przez cały rok. Do Monachium wracam na pokładach British Airways z przesiadką na londyńskim lotnisku Heathrow. Na pierwszy rzut oka wszystko po staremu: te same samoloty, malowanie, wnętrze kabiny, nawet taka sama (jeszcze) przestrzeń na nogi. Załoga tak samo wita pasażerów, ta sama dobrze mi znana instrukcja bezpieczeństwa, która kiedyś znałem prawie na pamięć. Ale wśród sterty czasopism pojawia się zmiana – menu płatnego serwisu. I to w BA! I choć byłem świadomy, że na pokładach zaszła dobra zmiana to do ostatniej chwili nie chciało mi się wierzyć, że coś takiego jest możliwe. A jednak. No cóż, jak widać wytyczne MBA dopadły nawet tak szacowną linie, jak BA. A, tak lubiłem BA! Nieważne czy w drodze z delegacji, czy w drodze na wypad weekendowy zawsze mogłem liczyć na darmową przekąskę i podniebny barek z moim ulubionym gi and ti, czyli ginem z tonikiem. Teraz taka przyjemność kosztuje 6,50 GBP. Kiedy rezerwowałem bilet na trasie KEF-LHR-MUC jeszcze wszystko było po staremu. Myślę sobie przekąszę coś, popije gi and ti i będzie wesoło. A tu zonk! Z początkiem tego roku linia wprowadziła płatny serwis buy on board, równając się poziomem z Easyjet-em, szumnie ogłaszając, że owo zglajszlachtowanie to dopasowanie oferty linii do wymagań konsumenta. Dla mnie upadek! Bo po co płacić ceny BA za produkt Easyjet-a? Chyba lepiej wybrać ten drugi, bo nawet jak się doda ozdóbki to i tak Easy prawie zawsze będzie tańszy niż BA bez nich. I choć żółtą kartkę wlepiłem linii za wprowadzenie taryf z bagażem podręcznym (bez ich obniżenia), to teraz nie pozostaje mi nic innego jak wlepić czerwoną. Bye, bye BA.

Komentarze

Komentowanie dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy