Drzwi w locie nie otworzysz. Dzięki ciśnieniu
Niedawno pisaliśmy o pasażerze, który próbował otworzyć w trakcie lotu drzwi. Byłoby to bardzo groźne dla całego samolotu, ale na szczęście dzięki prawom fizyki nie jest to łatwe.
Reklama
Pasażer próbujący otworzyć drzwi ewakuacyjne w samolocie na wysokości przelotowej został w porę obezwładniony i po wylądowaniu przekazany policji. Teoretycznie, gdyby udało mu się otworzyć drzwi mógłby doprowadzić do katastrofy. Jednak dokładnie z tych samych powodów otwarcie drzwi na wysokości przelotowej wymagałoby nadludzkiej siły.
Wynika to z tego, że ciśnienie w kabinie samolotu pasażerskiego w trakcie lotu jest znacznie wyższe niż na zewnątrz samolotu. To tzw. presuryzacja kabiny, czyli, mówiąc najprościej, uszczelnienie jej i utrzymywanie wewnątrz innego ciśnienia niż na zewnątrz.
Dzięki temu pasażerowie mogą normalnie oddychać - przy niskim ciśnieniu potrzebne byłyby bowiem aparaty tlenowo. Zgodnie z przepisami bezpieczeństwa ciśnienie w kabinie odpowiada standardowemu ciśnieniu atmosferycznemu na wysokości maksymalnie 2,4 tys. metrów, choć zwykle jest nawet wyższe. W boeingach 787 Dreamliner to zaledwie 1,8 tys. metrów. Innymi słowy, pasażerowie samolotu znajdującego się na wysokości 11 tys. metrów będą się czuli, jakby byli na tatrzańskim szczycie.
Efekty tego zjawiska można bardzo łatwo zaobserwować - wystarczy na wysokości przelotowej otworzyć niepełną butelkę z wodą, a potem szczelnie ją zakręcić. Po lądowaniu butelka będzie zgnieciona. To efekt tego, że choć na wysokości przelotowej w kabinie samolotu jest wyższe ciśnienie niż na zewnątrz, to jest ono i tak wyraźnie niższe niż na ziemi.
W przypadku otwarcia drzwi do kabiny na wysokości przelotowej mogłoby dojść do tzw. wybuchowej dekompresji. To zjawisko wynikające z tego, że nastąpiłoby gwałtowne wyrównanie ciśnień między kabiną a powietrzem. Z uwagi na bardzo dużą różnicę ciśnień, przepływ gazu z wewnątrz na zewnątrz byłby bardzo szybki i mógłby doprowadzić do rozerwania kadłuba. Im niższa wysokość, tym mniejsze ryzyko.
Poza wybuchową dekompresją istnieje oczywiście ryzyko dla zdrowia pasażerów. Przy ciśnieniu panującym na wysokości powyżej ok. 3 tys. metrów podróżni zaczęliby doświadczać objawów hipoksji, czyli niedotlenienia, a po kilku minutach mogliby zacząć tracić przytomność i udusić się. Osoby nieprzypięte pasami mogłyby zostać wyssane z kabiny, a do tego gwałtownie spadłaby temperatura (do ok. -50 stopni Celsjusza).
Jednak równocześnie dokładnie ta sama różnica ciśnień niemal uniemożliwia otwarcie drzwi w trakcie lotu. Ciśnienie to bowiem miara presji wywieranej przez gaz na powierzchnię. Ciśnienie wewnątrz kabiny jest wyższe, więc drzwi są dociskane do specjalnie zaprojektowanych framug od wewnątrz. W ten sposób prawa fizyki pomagają uszczelnić kabinę.
Aby pasażerowi udało się otworzyć drzwi w trakcie lotu musiałby on działać na nie z bardzo dużą siłą - rzędu 1-2 kilonewtonów. Co więcej, musiałby z taką siłą ciągnąć drzwi do siebie, a w tę stronę ludzie są znacznie słabsi. Dorosły mężczyzna może ciągnąć ciężar z siłą ok. 200-300 newtonów, czyli co najmniej cztery razy zbyt małą, by otworzyć drzwi.
Pasażer mógłby łatwiej otworzyć kabinę podczas zniżania do lądowania, na niższej wysokości - tam różnica ciśnień nie jest już tak duża, ale też zagrożenie dla pozostałych podróżnych byłoby znacznie mniejsze. Na szczęście sam mechanizm jest na tyle skomplikowany, że gdy taki szalony pasażer znajdzie się na pokładzie, personel pokładowy lub współpodróżni zawsze zdążą go lub ją unieruchomić.
Co ciekawe, warto dodać, że ciśnienie w kabinie w trakcie zniżania do lądowania rośnie wolniej niż na zewnątrz. Dlatego w momencie lądowania występuje różnica ciśnień w drugą stronę. Dopiero tuż przed otwarciem drzwi, już na stanowisku postojowym, następuje pełne wyrównanie.
fot. Dominik Sipinski