Felieton: Lotnisko w każdej gminie
Reklama
Modlin już działa, Lublin ruszy przed końcem roku; w ciągu następnych miesięcy Gdynia i Radom, w planach Kielce, Kołobrzeg, Nowy Targ, Biała Podlaska, Olsztynek, Nowy Sącz, Tarnów i Białystok. W kolejce jeszcze Opole, Słupsk, a wcale nie powiedziane, że to będzie koniec fantazji władz lokalnych.
Dominik Sipiński
Kiedy i czy w ogóle doczekamy się sensownego, narodowego planu rozwoju lotnictwa obejmującego także budowę nowych portów regionalnych w uzasadnionych miejscach? Na razie samorządy w niekontrolowany zupełnie sposób hołdują zasadzie "lotnisko w każdej gminie".
Lotniska - tak, ale z rozsądkiem!
Zanim rzucą się na mnie lokalni patrioci z argumentami w stylu "oni mają, to czemu my mamy być gorsi" i oskarżą mnie o dyskryminację (z góry spieszę wyjaśnić, pochodzę z Poznania i nie żywię żadnych negatywnych uczuć wobec żadnego z aspirujących do posiadania lotnisk miast), trzeba wyjaśnić jedną rzecz. W Polsce potrzeba nowych i rozbudowywanych lotnisk. Liczba pasażerów przyrasta znacznie szybciej niż w innych krajach, a są obszary pozostające w zasadzie poza lotniczym światem.
Na pewno potrzeba lotniska na Mazurach. Ale nie dwóch, w Szymanach i Olsztynku, jak chcą lokalni decydenci (obydwie lokalizacje są zresztą niezbyt fortunne). Pewnie miałoby sens zbudowanie małego lotniska zdolnego przyjmować samoloty czarterowe w okolicach Zakopanego. Ale nie potrzeba lotniska i w Nowym Targu, i w Nowym Sączu. Jedno w zupełności wystarczy. Tak samo nad morzem. Port w Kołobrzegu lub w Słupsku mógłby się opłacać dla ruchu turystycznego - ale w żadnym wypadku nie obydwa. Warto zresztą wykorzystywać dziesiątki istniejących, a niewykorzystywanych lotnisk powojskowych.
O ile z punktu widzenia symbolu i ambicji łatwo zrozumieć, czemu tyle miast chce mieć własny port lotniczy, to większość z tych pomysłów nigdy nie powinna była wyjść poza pokój księgowych.
Lotniska czy autostrady?
Budowa lotniska to gigantyczny, liczony w milionach złotych wydatek. Koszty można zmniejszyć wykorzystując istniejącą powojskową infrastrukturę, ale i tak jest to inwestycja znacznie większa niż budowa np. kilku kilometrów drogi. Przykłady? Lotnisko w Wilkowie koło Olsztynka - co najmniej 300 mln zł; przebudowa Szyman (które przecież do niedawna były funkcjonującym portem) - 180 mln zł; budowa lotniska w Lublinie - minimum 350 mln zł.
Kilometr autostrady w Polsce kosztuje średnio ok. 25 mln zł. Czyli tylko zamiast tych trzech wymienionych powyżej lotnisk można by wybudować ponad 30 km autostrady.
W tej chwili samorządy nie odczuwają w pełni tych wydatków, bo sporo dokłada Unia. Ale to się wkrótce skończy - w kolejnym unijnym budżecie po roku 2014 mniej pieniędzy trafi zarówno ogólnie do Polski, jak i szczególnie na projekty infrastrukturalne.
Unia zresztą już teraz próbuje przemówić do rozsądku polskim samorządowcom. Kieleccy politycy usłyszeli w Brukseli, że nie mają szans na dofinansowanie. Podobny los spotka też inne planowane lotniska.
Kosztowni utrzymankowie
Nie chodzi nawet o sam fakt budowy lotnisk, pomimo kosztów tej decyzji. Problemem wielu samorządów jest kompletny brak strategii i podejście na zasadzie "lotnisko się wybuduje, a jakieś samoloty na pewno będą latać".
No tak. Jakieś na pewno. Zapewne Ryanair i Wizz Air do Londynu, Dublina i Oslo (w porywach). Tylko że lotnisko z takim ruchem nie ma szans (żadnych!) na siebie zarabiać. Jak wynika z danych, port lotniczy musi obsługiwać co najmniej milion pasażerów rocznie, by nie przynosił strat. Dane te uwzględniają co prawda inwestycje prowadzone przez porty, ale nawet najbardziej optymistyczne szacunki mówią o progu rentowności na poziomie 300 tys. pasażerów linii tradycyjnych rocznie. Na taki poziom ruchu nowe lotniska w Polsce nie mogą liczyć, a o amortyzacji inwestycji nie ma nawet co marzyć.
Brakuje nawet elementarnej koordynacji pomiędzy samorządami. Doprowadza to do kuriozalnych sytuacji, jak ta związana z budową lotnisk w Olsztynku i Szczytnie. Położone ok. 60 km od siebie i obsługujące dokładnie ten sam obszar lotniska razem kosztowałyby prawie pół miliarda złotych, ale wśród lokalnych polityków brakuje wizji i zgody na wybór jednej lokalizacji.
Model hiszpański
Sytuacja ta przypomina to, co działo się w Hiszpanii. Przed kilkunastu lat to właśnie na Półwysep Iberyjski trafiały miliony euro unijnych funduszy, które lokalni decydenci wydawali na kompletnie nieprzemyślane inwestycje w autostrady i lotniska. Skończyło się tym, że drogi szybkiego ruchu są puste, a prawie dwóm trzecim lotnisk grozi zamknięcie. Aż 30 spośród 47 lotnisk pod zarządem państwowej AEN-y jest na minusie i grozi im zamknięcie - na niektórych od miesięcy nie wylądował samolot.
Z Hiszpanią Polska ma dużo wspólnego, bo to kraj o podobnej wielkości, liczbie ludności, a nawet kształcie. I tylko nieznacznie bogatszy (choć już niedługo pewnie to się zmieni). Szkoda byłoby powtórzyć ten sam błąd.
Opamiętanie samorządowców to jedno, ale tak naprawdę nie w tym tkwi sedno problemu. Władze lokalne są w końcu od tego, by dbać o rozwój lokalny. Czego innego należy jednak wymagać od zarządzając publicznym budżetem władz wojewódzkich, a w szczególności - centralnych.
Potrzeba planu!
Obecnie do budowy lotnisk podchodzi się tak, jak do sieci dróg gminnych czy powiatowych. Tymczasem by ograniczyć swawolę i marnowanie funduszy na niepotrzebne porty lotnicze, należałoby raczej potraktować je jak drogi krajowe czy autostrady. Nie chodzi o efektywność czy raczej jej brak ze strony instytucji takich jak GDDKiA, lecz o to, by powstała narodowa strategia rozbudowy lotnisk. Nie, tak jak jest teraz, ograniczona do budowy lub nie Centralnego Portu Lotniczego oraz ułatwiania przekazywania gruntów pod działalność lotniczą.
Ministerstwo Transportu powinno stworzyć plan z prawdziwego zdarzenia - określający ile nowych lotnisk ma powstać w najbliższych latach i jakie obszary powinny obsługiwać. Nie chodzi o centralne sterowanie budową, lecz o to, by nie dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których za grube miliony mają powstawać mikrolotniska położone niemal po sąsiedzku.
Bez tego dojdzie do sytuacji, w której za unijne lub co gorsza polskie fundusze powstaną dziesiątki nowych lotnisk bez ruchu zapewniającego opłacalność. Już teraz w przypadku małych lotnisk mamy do czynienia z sytuacją, że bez kontraktów promocyjnych lub innych zachęt prawie żaden przewoźnik nie chce tam latać. Oczywiście, że nawet tak wspomagane połączenia przyciągają inwestycje i generują miejsca pracy - jednak przy wysypie lotnisk w małych, położonych blisko siebie miastach łączne zyski nie mają żadnych szans zrównoważyć wydatki.
Wyraźnie udowodnił to przypadek Hiszpanii. Możemy im zazdrościć pogody, kuchni i drużyn piłkarskich, ale ich podejścia do inwestycji infrastrukturalnych lepiej nie kopiujmy.
Dominik Sipiński